wyświetlenia :

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Rozdział 6.

  To już dziś. Przetarłam oczy, rozciągnęłam się i spojrzałam na zegarek leżący na szafce obok. 4.30 - idealna pora na pobudkę, nie ma co. Ślamazarnym krokiem zmierzyłam do łazienki, by się przygotować. Co chwila ziewając, umalowałam się i uczesałam, po czym ubrałam się we wcześniej wybrane ubrania. Wychodząc z łazienki zauważyłam, że mama się obudziła. Tak jak myślałam - była w kuchni i przygotowywała mi śniadanie.
- Och mamo, nie musiałaś wstawać. - podeszłam do niej.
- Musisz coś zjeść, nie możesz wyjść z pustym brzuchem. - uśmiechnęła się do mnie podając mi talerz do ręki z dwoma kanapki.
- Dziękuję. - puściłam jej oko, siadając przy stole.
 Podczas posiłku wyliczałam jeszcze raz w myślach czy wszystko zabrałam, ale wszystko wychodziło na to, że  tak. Po zjedzeniu więc z pomocą mamy zapięłam walizkę, zbierając się już powoli do wyjścia. Nie mogłam jednak wyjechać beż pożegnania z resztą rodziny. Skradłam się więc po cichu do pokoju mojego brata, podchodząc do jego łóżko. Słodko spał, więc postanowiłam go nie budzić. Złożyłam jedynie delikatny pocałunek na jego czole. Odruchowo się poruszył, odwracając się na brzuch. Tata jednak nie spał. Uściskałam go i ucałowałam. Widziałam w jego oczach smutek, że jego córeczka wyjeżdża, ale to była moja szansa, więc chciałam ją wykorzystać. Gdy wyszłyśmy z mamą na werandę słońce już budziło się do życia, a niebo przybrało barwę pięknego odcienia niebieskiego.
- Pamiętaj tylko, że masz się odzywać i pilnować. - przypomniała mi mama, grożąc palcem.
- Oczywiście, oczywiście, pamiętam. - zachichotałam cicho tkwiąc w jej uścisku.
Długo żegnałam się z mamą. Liczne uściski, pocałunki sprawiły, że zaczęłam zastanawiać się czy dobrze jednak robię. Kochałam Doncester i moją rodzinę. Bałam się ich zostawić na pastwę losu, podczas gdy ja będę bawiła się w najlepsze w Londynie.
- Kocham cię. - krzyknęła moja mama z progu, podczas, gdy ja szłam do samochodu przy którym stał już Lou.
- Ja ciebie też. - odmachałam jej, podając walizkę mojemu przyjacielowi.
Pomimo, że była wczesna pora Lou wyglądał idealnie. Jego cera była gładka jak porcelana, świeża, promieniejąca, włosy idealnie ułożone, a ubiór jak zwykle stylowy. Przy nim czułam się jak szara myszka.
- Gotowa? - spytał się mnie radośnie.
- W stu procentach. - odpowiedziałam.
Mama do ruszenia samochodu przyglądała się każdym naszym ruchom. Gdy już zniknęliśmy w jej punktu widzenia uświadomiłam sobie, że wreszcie się usamodzielniłam, a to wszystko dzięki Lou'sowi.
   Droga minęła szybko, a to za sprawą małego ruchu na ulicach, więc na miejscu byliśmy w
niecałe dwadzieścia minut. Pożegnaliśmy się z Jay, która zawiozła nas na terminal odlotu i ruszyliśmy w stronę odprawy.
  Na miejscu czułam się jak przez każdego jestem obserwowana. Pomimo, że było to małe lotnisko Lou został rozpoznany przez sporą grupę fanów. Wszyscy na mój widok szeptali i plotkowali. Dopiero gdy znaleźliśmy się w samolocie poczułam się komfortowo.
- Wybacz za to na lotnisku. Ciężko jest być nierozpoznanym w swoim miejscu urodzenia. - zachichotał do mnie.
- Nie musisz przepraszać, doskonale to rozumiem. - uśmiechnęłam się do niego zapinając pasy.
Pierwszy raz w życiu miałam lecieć samolotem. Podczas czekania na start Lou sprawił, że jeszcze bardziej zaczęłam się bać. Opowiadał liczne przygody zespołu, gdy samolot miał turbulencje, gdy lecieli podczas burzy, gdy płynęli nad oceanem. Z oczami pełnym obaw wpatrywałam się w niego.
- Ups, chyba nie potrzebnie ci to opowiadałem. - odrzekł widząc moje przerażenie, które rysowało mi się na twarzy.
- Nie, nie, opowiadaj dalej, przecież to takie ciekawe historie, wcale się nie boję, w ogóle. - odrzekłam z sarkazmem.
- No to chyba nie opowiadałem ci jeszcze historii... - zaczął śmiać się, gdy uciszyłam go waląc go z brzuch.
  Tak jak myślałam. Podczas startu siedziałam nie ruchomo, ściskając z całej siły rękę Lou'iego. Dopiero
gdy samolot przyjął pozycję poziomom rozluźniłam się.
- I co nie było tak źle? - puścił mi oko.
- Nie. - odrzekłam dumnie.
 Przez całą drogę, która Lou opowiadał mi o zespole. Wkrótce miałam ich poznać, więc postanowiłam, że
warto będzie go pytać o jakieś szczegóły. Wywnioskowałam, że każdy z nich jest szalony tak jak Lou, co mnie niezmiernie ucieszyło. Przy takich ludziach czułam się swobodnie, więc nie było obaw, że atmosfera między nami będzie napięta. Louis opowiedział mi również najzabawniejsze przygody z ich udziałem. Podczas lotu śmiałam się jak szalona, przez co cała uwaga pasażerów była zwrócona na mnie, ale nie obchodziło mnie to. Wiedziałam jedno - jeśli każdy członek One Direction będzie tak jak Lou, to czekają mnie wspaniałe przeżycia.
  Nie obejrzałam się, a podróż już dobiegała końca. Stewardesy przeszły pokład, by upewnić się czy
każdy z pasażerów ma zapięte pasy, po czym pilot schodził do lądowania. Zdecydowanie lepiej to przeżyłam niż start. Bacznie obserwowałam widok zza okna. Już na pierwszy rzut oka było widać, że to miasto tętni życiem przez cały rok, na okrągło. Sama wielkość lotnika mnie zszokowała. Zupełnie odległa kraina, niż Donny. Póki wysiedliśmy z samolotu i przeszliśmy całe lotnisko minęło sporo czasu. Podczas czekania na bagaże, stanęliśmy z boku. Nagle telefon mojego przyjaciela rozdzwonił się. Okazało się, że na wieść o tym, że Lou wraca do Londynu fanki obstawiły całą hale przylotów. Wszystko zależało od nas czy chcemy witać się z fanami, czy wolimy ulotnić się tylnim wyjściem. Na tą wieść otworzyłam szeroko oczy. Wiedziałam, że One Direction jest popularne i lubiane, ale nie aż tak aby obstawiać całe lotnisko przez szalone nastolatki.
- Chyba nie masz nic przeciwko abyśmy wyszli jednak tylnim wyjściem? - spytał się mnie Lou z uśmiechem.
- Skądże. - odrzekłam.
- Kocham swoich fanów, ale czasami to jest męczące, że nawet do domu nie dadzą nam normalnie wrócić. - westchnął głęboko.
- Niestety nie wiem jak to jest, ale to musi być trochę męczące. - oparłam moją głowę na jego ramieniu.
- Sława wymaga poświęceń. - uśmiechnął się wymuszonym uśmiechem.
Po odebraniu walizek czekaliśmy na ochroniarza, który miał nas zaprowadzić tylnim wyjściem, pod którym stać miał samochód. Droga dłużyła się jeszcze bardziej niż ta z samolotu. Weszliśmy nagle do długiego korytarza, który ciągnął się w nieskończoność. Nagle drzwi się otworzyły, a ku moim oczom stał wysoki, mężczyzna, o potężnej sylwetce. Lou na widok mężczyzny rzucił mu się w ramiona, niczym jak ojcu.
- A to to młoda panienka, o której mi mówiłeś? - zwrócił się do mojego przyjaciela, który uśmiechał się dumnie.
- Owszem. Paul - poznaj Camille, Camille - poznaj Paula - najlepszego człowieka na świecie, a jednocześnie członka naszej rodziny One Direction. - oznajmił.
- Miło mi. - wystawiłam rękę na przywitanie, lecz mężczyzna zamiast odwzajemnić, wyściskał mnie.
- Miło cię w końcu poznać. Sporo o tobie słyszałem. - przytulał mnie. - No i jesteś jeszcze ładniejsza niż na zdjęciach. - odrzekł radośnie do mnie.
- No proszę, proszę Lou, czego ja się tutaj dowiaduję. - zaśmiałam się do mojego przyjaciela.
- Wybacz, wszyscy byli ciekawi kogo ze sobą przywiozę. - puścił mi oko.
Po zapakowaniu walizek do bagażnika, wraz z Lou wygodnie rozsiedliśmy się na tylnich siedzeniach wysłuchując do Paul ma nam do powiedzenia.
- Wszyscy już są, Harry przyjechał wczoraj w nocy i każdy oczekuje niecierpliwie na wasz przyjazd. Jesteście jedynym tematem w domu. - śmiał się. - No i za kilka dni zabieramy się do pracy moi drodzy. Mieliście odpoczynek, a teraz czeka was sporo wysiłku. - oznajmił nagle poważnym tonem.
- Jak ja za tym tęskniłem. - powiedział bez entuzjazmu.
- Ee, nie masz o co się martwić, pierwsze dni to będą wywiady, sesje, pod koniec koncerty. - mówił, kręcąc kierownicą. - A tak wogóle Camille, słyszałem o twoim talencie. - zwrócił się do mnie.
- Chyba już wszystko o mnie wiecie. - zachichotałam. - Coś tam podśpiewuję, ale... . - odrzekłam, nie kończąc zdania z powodu zasłoniętych przez rękę Louisa ust.
- Nie słuchaj jej, należy do skromnych osób, nie lubi szczycić się tym, że śpiewa lepiej niż nie jedna piosenkarka. - mówił trzymając nadal rękę na moich ustach.
Gdy już zdjął popatrzyłam na niego spode łba, lecz nic nie odpowiedziałam.
  Podczas drogi widoki zapierały mi dech w piersiach. Ogromne, nowoczesne budynki, masa ludzi, przepych, zabytki sprawiały, że to miasto było wyjątkowe. Nie mogłam się już doczekać gdy zacznę je zwiedzać. Nagle znaleźliśmy się na przedmieściach Londynu, w dzielnicy z luksusowymi rezydencjami. Zapewne to tutaj mieszkają chłopcy. No i zgadłam. Nowoczesna, ale jednocześnie przytulna i niewielka rezydencja znajdowała się tuż przy parku. Duże okna, piękny ogród oraz ogromny podjazd zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Całe swoje życie spędziłam w niewielkiej chatce z zaledwie kilkoma pokojami, a teraz miałam mieszkać tutaj. Wiedziałam, że ciężko będzie mi się przyzwyczaić, ale musiałam dać radę.
  Serce zaczęło mi bić szybciej. Już za kilka minut miałam poznać cały zespół. Każdy z ich członków
był marzeniem nie jednej dziewczyny na świecie, a ja teraz będę mieszkała z nimi pod jednym dachem. Lou wziął ode mnie walizkę i wspólnie zmierzyliśmy w stronę drzwi. Po przekroczeniu progu ujrzałam nowoczesny wystrój, z samym najdroższym wyposażeniem. Jednak coś odwróciło moją uwagę, a dokładnie zapach jaki panował w środku. Spalenizna unosiła się w powietrzu, co sprawiało, że odruchowo zatkałam sobie nos.
- Oho, chyba chłopcy chcieli popisać się przed tobą kulinarnymi popisami. - odrzekł rozbawiony Lou.
Podczas gdy zdjęłam z siebie nową zakupioną ramoneskę zauważyłam, że zza drzwi jednego z pokoi wyłonił się chłopak o wyjątkowo oryginalnej urodzie. Od razu do nas podbiegł przytulając Louisa i krzycząc coś do siebie.
- Ty musisz być ta sławna Camille? - popatrzył na mnie swoimi hipnotyzującymi oczami.
- Owszem. - uśmiechnęłam się. - A ty musisz być Zayn, ten niebezpieczny i tajemniczy? - zachichotałam.
- We własnej osobie. - ukłonił się, całując moją rękę.
Podczas, gdy ja z Louisem wygodnie zasiedliśmy na skórzanych kanapach znajdujących się w salonie Zayn poleciał po resztę przyjaciół. W zaledwie przeciągu kilka minut pojawił się z pozostałą dwójką. Blondyn, o charakterystycznym akcencie przywitał się pierw z Lousiem, po czym przedstawił się mi, uprzejmie wypytując się mnie o podróż. Niall zrobił na mnie na prawdę niesamowite wrażenie. Jako trzeciego zaś poznałam Liam'a, który zauroczył mnie swoją inteligencją i poczuciem humoru.
- Hm, brakuje mi Harrego. - odrzekł nagle Lou, rozglądając się po pokoju, na co cała banda wybuchła śmiechem.
- Biedaczek siłuję się z gotowaniem. - odrzekł rozbawiony Liam.
- Zaraz go zawołam. - wstał z miejsca Zayn i poleciał do pomieszczenia w którym znajdował się nie jaki Harry.
Nagle rozmowy ucichły, gdy z pomieszczenia znajdującego się kilkanaście metrów od nas usłyszeliśmy jęki, z których rozumiałam "Nie chcę, popatrz jak ja wyglądam", "Nie wyjdę stąd!". Jednak czarnowłosy dumnie wyszedł z pokoju, a za nim Harry z opuszczoną głową oraz...  twarzą, rękoma oraz ubraniami brudnymi od mąki lub bóg wie czego.
- I oto mamy naszego kucharza. - pokazał Zayn na Harrego rękoma.
Skruszony chłopak, niepewnie zmierzył w naszą stronę. Zawstydzony pierw przywitał się z Louim, po czym przedstawił się.
- No to jak już zapewne słyszałaś jestem Harry, Hazza, Hazz lub jak to woli. - uśmiechnął się do mnie słodko, choć niepewnie.
- Camille. - odrzekłam, powstrzymując wybuch śmiechu. - Może w czymś pomóc? Nie najgorszej sobie radzę w kuchni. - zaproponowałam strudzonemu Harremu.
- Och, dzięki, ale tak właściwie... - zakłopotany rozejrzał się dookoła. - ... to z naszej kolacji został czarny kamień. - oznajmił wszystkim dookoła, na co wszyscy się zaśmieli.
- Nie martw się, zamówimy pizze. - poklepał go po ramieniu Lou.
Muszę przyznać, że chłopcy okazali się być niezmiernie mili i przezabawni. Wspólny wieczór spędziliśmy na lepszym poznaniu się, co sprawiło, że z minuty na minutę lubiłam ich coraz bardziej...


podoba mi się muszę przyznać, wyszło całkiem fajnie :) a wy jak sądzicie? i tak w ogóle muszę wam się czymś pochwalić... MAM TYLE NOWYCH POMYSŁÓW, KTÓRYMI SIĘ JARAM, ŻE CHYBA ZWARIUJĘ!
jak zawsze dziękuję za komentarze i opinie, jesteście najlepsze, kochane i wgl zajebiste.
kolejny nie wiem kiedy, ale postaram się jak najszybciej, żeby wykorzystać te pomysły :D
co powiecie tym razem na 40 komentarzy do rozdziału? chyba nie będzie to takie trudne, dacie radę, wierzę was :)



piątek, 27 kwietnia 2012

Rozdział 5.

      Z rana obudziłam się wyjątkowo w dobrym humorze. Jestem pewna, że to za sprawką jutrzejszego wyjazdu, który zbliżał się wielkimi krokami. Bez jakiego kolwiek obijana się, żwawym krokiem zmierzyłam prosto do łazienki, by wziąć poranny prysznic. Odkręciłam strumień, z którego poleciała letnia woda. Po umyciu moich niesfornych loków, sięgnęłam po miękki ręcznik, który wisiał tuż przy prysznicu. Delikatnie wytarłam każdą część swojego ciała, po czym wzięłam się za rozczesywanie czupryny. Byłam gotowa w niecałe 20 minut. Nie potrzebowałam wiele czasu. Włosy zostawiłam mokre, by naturalnie wyschły i ułożył się w delikatnie loczki, jedyne co zrobiłam to pomalowałam rzęsy oraz przypudrowałam nosek.
  W progu łazienki minęłam się z moim bratem.
- Dzień dobry. - powiedziałam radośnie do mojego braciszka.
- Dla kogo dobry, ten dobry. - odrzekł smutnie ze spuszczoną głową.
- Wszystko... - nie zdążyłam dokończyć słowa, gdy drzwi od łazienki zostały zatrzaśnięte. - ... dobrze? - odrzekłam ze zdziwieniem.
   Dziwiło mnie to. Nigdy tak się nie zachowywał. Zignorował to jednak. Nikt, ani nic nie mogło popsuć mi
humoru. Zawitałam więc do kuchni, w której znalazłam krzątającą się mamę.
- O, już wstałaś? - spytała gotując coś.
- Mam sporo spraw do załatwienia. - odrzekłam podchodząc do lodówki i wyciągając coś do przegryzienia.
- Jeśli o tym mowa, to coś dla ciebie mamy z tatą... - wytarła brudne ręce w fartuch, podchodząc do szuflady.
Nagle podeszła do mnie z kopertą w ręce.
- To dla ciebie. - powiedziała wyciągając przede mnie białą kopertę.
- Mamo... - westchnęłam.
- Nie gadaj, tylko bierz. - powiedziała, wpychając mi niemalże podarunek. - Idź, kup sobie coś ładnego. - puściła mi oko.
- Dziękuje Ci. - uściskałam ją w podzięce.
Gdy weszłam do pokoju, wzięłam po drodze torbę, komórkę oraz portfel i poleciałam na miasto. Przed wyjazdem musiałam parę spraw. Pogoda była wyjątkowo ładna. Słońce grzało już od samego rana, a miasto pomimo wczesnej godziny tętniło życiem.  Moim pierwszym kierunkiem było centrum handlowe. Weszłam do jednego z moich ulubionych sklepów, zgarniając po kolei rzeczy, które mi się podobały. Po długim przymierzaniu i namyślaniu zdecydowałam się na kupno wielu modnych rzeczy. Szczęśliwa z zakupów, zmierzyłam do sklepu z kosmetykami. Miałam braki, więc kupiłam najważniejsze rzeczy. Podczas spacerowania na rynku przypomniałam sobie o Vanessie, która od długiego czasu nie odzywała się do mnie słowem. Pomimo tego, postanowiłam zawitać do niej i powiedzieć jej o moim wyjeździe. Z pewnością nie będzie zadowolona z tej wiadomości, ale klamka zapadła, nie ma odwrotu, wyjeżdżam. Podczas drogi układałam w głowie to co mam jej powiedzieć, ale zdania nie składały mi się w spójną całość, więc postanowiłam iść na żywioł i powiedzieć to co mi mówi serce. Wzięłam głęboki wdech i nacisnęłam dzwonek. Poczekałam krótką chwilę, a w drzwiach ujrzałam mamę Vanessy - niską, grubszą brunetkę o sympatycznej buzi, która wręcz za mną przepadła.
- Och, Camille. - odrzekła zaskoczona moją wizytą. - Dawno cię nie widziałam. Co cię do nas sprowadza? - zapytała uprzejmie.
- Dzień dobry. Ja do Vanessy. - powiedziałam z lekkim pół uśmiechem.
- Niestety jej nie ma. - oznajmiła. - Nie wiem kiedy wróci, ale jak chcesz możesz zostawić jej liścik albo poczekać. - odrzekła zapraszając mnie do środka.
- To szkoda. - westchnęłam cicho. - Nie mam za bardzo czasu, więc zostawię jej wiadomość. - weszłam do środka tuż za mamą Vanessy.
    Kobieta powiedziała mi, żebym poszła do pokoju mojej przyjaciółki. Od razu weszłam po schodach, zmierzając prosto do pomieszczenia na końcu długiego korytarza. Pokój był wyjątkowo oryginalny. Ściany pełne zdjęć, napisów, plakatów zapierał dech w piersi. Światełka migoczące nad łóżkiem oraz różnokolorowe ściany sprawiała, że całość idealnie ze sobą komponowała.
  Podeszłam do biurka, które znajdowało się kilka metrów od drzwi. Sięgnęłam po kartkę i długopis,
po czym zaczęłam się rozpisywać. Podczas, gdy kończyłam już swój monolog, usłyszałam za sobą czyiś głos. Głos, który idealnie znałam.
- Co ty tu robisz? - spytała nagle moja przyjaciółka stojąc drzwiach.
- Chciałam z tobą porozmawiać, ale nie było cię.. - odrzekłam spoglądając na nią.
 Przez te tygodnie nic się nie zmieniła. Jej długie rude włosy oraz blada jak ściana twarz nic się nie
zmieniły. Nadal zaskakiwała nieziemską urodą.
- Ale już jestem. - burknęła. - A więc słucham cię. - odrzekła rzucając torbę na łóżko, podchodząc do mnie.
- Wyjeżdżam jutro. - oznajmiłam ze spuszczoną głowę. - Do Londynu, nie wiem na ile.. - dodałam.
- Hm, niech zgadnę. - zaśmiała się cicho. - Z twoim Louisem? - zapytała patrząc na mnie jak się rumienię.
Kiwnęłam głową na potwierdzenie, nie mówiąc ani słowa.
- No tak, a z kim innym. Chyba już o mnie całkowicie zapomniałaś. Myślałam, że przez te tygodnie odezwiesz się do mnie, ale nie usłyszałam ani słowa. A dlaczego? Bo byłaś zajęta Louisem, który z czasem znów potraktuję cię jak śmiecia. Tylko wtedy nie leć do mnie z płaczem. Ostrzegam cię. - odrzekła do mnie nie mile.
- Nie mów tak. - warknęłam. - Nie znasz go, nie wiesz jaki jest na prawdę. - krzyknęłam niemalże na nią.
- Zobaczysz, moje słowa się potwierdzą. Miłego wyjazdu. - odrzekła odwracając się do mnie tyłem.
- I tyle? Nic więcej nie masz do powiedzenia? - zapytała jej.
Nie uzyskałam jednak odpowiedzi, wiec zrezygnowana zmierzyłam do drzwi.
- Na razie. - oznajmiłam obojętnie trzaskając za sobą drzwiami.
Czym prędzej zbiegłam po schodach, żegnając się przy okazji z mamą Vanessy. Gdy jednak wyszłam już na zewnątrz nie potrafiłam opanować emocji, które zbierały się we mnie od początku konwersacji z Van. Rozpłakałam się jak dziecko. Ukrywałam łzy pod ciemnymi okularami, choć podczas drogi łzy leciały mi nieustannie po policzkach. Dopiero gdy znalazłam się pod domem wytarłam całe mokre oczy w rękach bluzy i ze sztucznym uśmiechem przekroczyłam próg.
- Jak tam zakupy? - zapytała mnie już na wejściu mama.
- Świetnie. - odrzekłam udając szczęśliwą. - Wybacz, pójdę do siebie, jestem zmęczona. - odrzekłam.
- Och, no dobrze. - powiedziała podejrzliwie.
Bez względu na wszystko rzuciłam torby na podłogę i rzuciłam się prosto na łóżko, wtulając się w miśka, który towarzyszył mi od samego dzieciństwa. To on zawsze wsłuchiwał się w mój szloch. I tak było tym razem. Nie zwróciłam uwagi nawet na dzwoniący telefon, który próbował dobić się do mnie na każdy możliwy sposób. Bolało mnie to, że straciłam przyjaciółkę i nie miałam zamiaru ukrywać rozpaczy jaka rozrywała moje serce na pół.
  Nagle po godzinie samotności usłyszałam pukanie do drzwi, a zza drzwi wyłonił się Lou.
- Camille.. - podszedł od razu do mnie, kładąc się obok mnie i tuląc.
- Lou. - położyłam na jego torsie głowę, ciągle szlochając. - Vanessa mnie nienawidzi.. - szepnęłam cicho.
- Na pewno nie. - głaskał mnie po głowie. - Musicie najwyraźniej od siebie odpocząć, wyjazd zrobi dobrze waszej przyjaźni. - pocieszał mnie.
- A co jeśli będzie jeszcze gorzej? - zapytałam go.
- Nie wydaję mi się. Skoro uważa cię za prawdziwą przyjaciółkę, to nadal będzie cię za nią uważała. Prawdziwa przyjaźń nigdy się nie kończy. - zaśmiał się. - My coś o tym wiemy. - pocieszył mnie.
- Też racja. - westchnęłam wycierając łzy ręką. - Wybacz, że się tak rozkleiłam. - powiedziałam do niego.
- Nie przepraszaj. Każdy ma czasami moment załamki. - wytarł mi łzę z policzka, która leciała mi po policzku. - Nie martw się już tym. Masz teraz na głowię inne sprawy, takie na przykład jak spakowanie się. - zasugerował mi.
- Kompletnie zapomniałam. - zerwałam się nagle z łóżka jak szalona. - Kiedy wylatujemy? - spytałam nerwowo.
- Z samego rana o szóstej rano. - westchnął. - Tak, wiem.. Ta godzina też mnie zniechęca. - oznajmił.
- Wcześnie strasznie. - skrzywiłam się na samą myśl o wcześniej pobudce. - Rozumiem, że ty już gotowy, spakowany. - popatrzyłam w jego stronę.
- Ależ oczywiście. - odrzekł dumnie. - Z pomocą mamy jakoś się uwinąłem. - dodał.
- Chyba chciałeś powiedzieć, że ty leżałeś, a Jay cię pakowała. - zaśmiałam się.
- Ej, wcale nie. - oburzył się niczym jak małe dziecko.
   Pomimo wydarzeń z dzisiejszego dnia Lou potrafił rozśmieszyć mnie jak nikt inny. Trzeba przyznać, że
miał ten dar do pocieszania. Wprawdzie pakowanie z nim zajęło mi dwa razy dłużej, niż gdybym pakowała się w samotności, ale potrzebowałam jego obecności. Obszerna, czarna walizka pomieściła wszystkie moje nowo zakupione ciuchy, kosmetyki, obuwie i inne drobiazgi, które mogą mi się przydać. Kilka razy upewniałam się czy zabrałam wszystko wyliczając dokładnie każdą rzecz na palcach. Gdy byłam już w pełni gotowa, zmęczona pakowaniem walnęłam się tuż obok Lou'iego.
- Jak jest w Londynie? - spytałam rozmarzona mojego przyjaciela.
- Nie ma słów na opisanie tego miejsca. Zupełnie odległe miejsce niż Doncester, które żyje każdą minutą, sekundą. Pełne inspiracji, niesamowitych budowli, ludzi sprawia, że zakochujesz się tym mieście od razu. Zobaczysz, jeszcze nie będziesz chciała go opuścić. - zaśmiał się do mnie.
- Brzmi wspaniale. Mam nadzieję, że tak jest na prawdę. - powiedziałam.
- Mi nie wierzysz? - walnął mnie w ramię.
- Tomlinson, nie pozwalaj sobie. - oddałam mu waląc go w brzuch.
- Cam, wiesz, że ze mną nie wygrasz. - zaczął się siłować ze mną, gdy w końcu znaleźliśmy się w dość niekomfortowej sytuacji, gdy Lou leżał nade mną, trzymając moje ręce.
- Nie mogę doczekać się jutra. - powiedziałam szybko.
- Ja również, a jeszcze bardziej nie mogę się doczekać, gdy poznasz chłopaków. Gdy do nich zadzwoniłem wczoraj, nie mogli opanować radości. Pokazywałem im kiedyś twoje zdjęcia... - zawahał się nagle siadając na łóżku. - Muszę przyznać, że wpadłaś w oko każdemu. - zaśmiał się.
- Oo, to będę mogła przebierać w każdym. - zaśmiałam się żartobliwie.
- Dobra, Marshall będę się zbierał. - wstał nagle poprawiając swoją bluzkę w paski. - Jutro będę u ciebie z samego rana, nie zaśpij, spakuj wszystko. - podszedł do mnie by się pożegnać. - Do jutra maluchu. - pocałował mnie w policzek.
- No na razie wariacie. - odwzajemniłam uścisk.
Po zamknięciu drzwi przez mojego przyjaciela jeszcze raz przejrzałam walizkę i jej zawartość. Wolałam kilka razy się upewnić czy wszystko mam, niż ma mi później czegoś brakować. Wyjęłam z szafy dżinsową koszulę, czarne rurki oraz baleriny na jutrzejszy lot, po czym przebrałam się w piżamę, kładąc się do łóżka. Ale długo nie mogłam zasnąć, rozmyślałam o tym jak będzie wyglądało moje życie w Londynie. Czy coś się zmieni? Mam nadzieję, że tak. Już za długo wszystko toczyło się zbyt monotonnie. Marzyłam o tym by moje życie nabrało w końcu barw..

no i proszę, jest rozdział. trochę byle jaki, nie podoba mi się, ale to chyba ze względu na długą przerwę, więc mam nadzieję, że będziecie wyrozumiałe. teraz rozdziały powinny pojawiać się na bieżąco.
no i możecie być ze mnie dumne! testy poszły mi wręcz zajebiście, jestem cholernie z siebie zadowolona. z żadnego egzaminu liczę sobie, że nie będę miała poniżej 80% - 85% :)
http://ask.fm/oonething - wchodzimy <3
TAK MOŻE 35 KOMENTARZY?
kolejny nie wiem kiedy, postaram się jak najszybciej.
dziękuje, że byłyście cierpliwie przez ten cały czas.
+ przepraszam za błędy, mogą się jakieś pojawić.
love you all, one thing.

czwartek, 19 kwietnia 2012

Rozdział 4.

   Kolejne dni mijały na prawdę w wspaniałej atmosferze. Od rana do wieczora spędzałam je z Louis'em, spacerując po mieście, tworząc jakieś piosenki i wygłupiając się przy tym bądź po prostu ciesząc się swoją obecnością. Godziny spędzane z nim sprawiały, że nie przestawałam się uśmiechać, potrafił mnie rozmieszać jak nikt inny. Dwa dni przed jego wyjazdem zostałam zaproszona na obiad do domu Tomlinson'ów. Ucieszył mnie ten fakt. Cholernie lubiłam Jay i wszystkie siostry Louisa. Tak, więc założyłam jedną z moich ulubionych sukienek oraz ułożyłam staranie włosy, po czym pół godziny przed posiłkiem wyszłam z domu, by nie się nie spóźnić. Domek Louiego znajdował się dwadzieścia minut drogi ode mnie. Na miejscu byłam o czasie, więc odetchnęłam z ulgą, bo w końcu udało mi się nie spóźnić. Zadzwoniłam do drzwi, aż w końcu w progu ujrzałam jedną z sióstr Lousia - Fizzy, która na mój widok od razu rzuciła mi się na szyję.
- Camille, jak ja cię dawno nie widziałam! - krzyczała ściskając mnie na werandzie.
- Ja ciebie też mała! - odrzekłam odwzajemniając uścisk. - Kurcze, jaka ty ładna się robisz. - pogłaskałam ją po główce, prawiąc komplementy.
- Dziękuje. - odrzekłam rumieniąc się.
W salonie zastałam siedzące bliźniaczki, które z wielką uwagą oglądały ICarly, lecz na mój widok serial zszedł na drugi plan. Daisy i Phoebe w ciągu kilku sekund znalazły się tuż przy mnie, ściskając mnie równie mocno co Fizzy. Były urocze, to trzeba im przyznać. Jednym uśmiechem potrafiły rozpromienić wszystkich dookoła. Podczas witania się z bliźniaczkami, po schodach zbiegła Lottie, która z dnia na dzień robiła się coraz piękniejsza i coraz podobniejsza do Louisa. Z nią akurat widziałam się częściej, ze względu iż przyjaźniła się z Mike'iem i w miarę często u nas bywała. Nie obyło się jednak bez wyściskania mnie na powitanie. Brakowało mi Louisa, więc zapytałam dziewczynki gdzie się podziewa, te jedynie wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, po czym zaczęły chichrać. Nagle w salonie pojawił się Lou w fartuchu oraz w mące na co wybuchnęłam śmiechem, a wraz ze mną jego siostry.
- Tak, śmiejcie się ze mnie, śmiało. - odrzekł z uśmiechem.
- Muszę przyznać, że wyglądasz uroczo Tomlinson. - nie przestałam chichotać.
- O, uważasz, że wyglądam uroczo? - podszedł bliżej mnie przyglądając się moim oczom.
- Owszem. - odrzekłam, po czym przez moje rozproszenie jego osobą sama zostałam ubrudzona mąką.
- No popatrz! - zaśmiał się. - Teraz pasujemy do siebie. - odrzekł dumnie.
- Jeszcze pożałujesz. - odrzekłam z uśmiechem otrzepując całą zawartość mąki jaka na mnie wylądowała.
Nagle w salonie pojawiła się Jay, która od razu podbiegła do mnie całując mnie w policzek.
- Oh, Camille, jak my się dawno nie widziałyśmy. - odrzekła odgarniając kosmyków włosów, który spadł jej na czoło.
- Zgadza się. - oznajmiłam grzecznie.
- A ty Louis masz to posprzątać! - krzyknęła nagle groźnie na syna.
- No tak - Camille się pojawiła, więc ja staję się tym 'złym'. - westchnął nie przestając się jednak uśmiechać.
- Już nie gadaj głupot, tylko do roboty. - nie przestała krzyczeć. - A ty Camille chodź, napijemy się, pogadamy. - przybrała nagle milutki głos.
Podczas, gdy Jay prowadziła mnie do kuchni odwróciłam się za siebie, patrząc na trudzącego się Louisa. Puściłam mu jedynie oko, po czym usiadłam przy stoliku przybranym śnieżnobiałym obrusem.
- No to opowiadaj co u ciebie. - odrzekła krzątająca się po kuchni mama Louiego.
Pół godziny miło gadałyśmy, gdy nagle w kuchni pojawił się przebrany i wykąpany Louis.
- No proszę, proszę. - zaśmiałam się. - Jaki czyściutki. - popatrzyłam nagle.
- Czyściutki i pachnący. - odrzekł nagle dumnie.
Nagle w kuchni znaleźli się wszyscy domownicy, wliczając w to wszystkie siostry Louisa, Jay oraz mojego przyjaciela. W kuchni pachniało wręcz cudownie. Zapachy domowego obiadu unosiły się w powietrzu, przez co burczało mi w brzuchu. Całe szczęście, całkiem szybko podano posiłek w postaci kurczaka z frytkami. Na widok tych smakołyków, buzie dziewczynek rozpromieniały. Rzuciły się na jedzenie jak szalone. Taka atmosfera rodzinna sprawiała, że uśmiech pojawiał mi się na twarzy. Miło gawędziliśmy, śmialiśmy się i spędzaliśmy razem czas.. Zupełnie inaczej niż u mnie w domu. Rzadko jedliśmy razem posiłki. A prawda jest taka, że wspólny posiłek łączy ludzi. Jay co chwila zadawała mi jakieś pytania dotyczące mojego życia. Dawno się nie widziałyśmy, więc miałyśmy zaległości..
- Nadal śpiewam, gram, ale nie wiążę jakoś przyszłości z tym. - odpowiedziałam na jedno z jej pytań spuszczając głowę w dół.
- Żartujesz?! - krzyknęła nagle. - Na pewno masz wspaniały głos! - poklepała mnie po plecach.
- To prawda - ma. - potwierdził Lou siedzący obok mnie.
- Nie pomagasz. - odrzekłam do niego.
Nie miałam innego wyboru - musiałam zaśpiewać. Do głowy przyszła mi moja i Louisa ulubiona piosenka Shaggy - It Wasn't Me, którą słuchaliśmy ciągle gdy byliśmy nastolatkami. Na dźwięk utworu Lou dołączył się do mnie i tak stworzyliśmy zgrany duet śpiewając nawzajem. Jay i siostry mojego przyjaciela przyglądały się w nas z wielką uwagą.
- Śpiewacie wspaniale! - krzyknęła jedna z bliźniaczek.
- Dzięki mała. - pogłaskałam ją po głowie.
Usiedliśmy wszyscy w salonie rozkoszując się wieczorem przy winie i muzyce. Nagle Lou poprowadził mnie do ogrodu, w którym spędzaliśmy połowę czasu w dzieciństwie.
- Jak tu się zmieniło! - krzyknęłam ze zdziwienia wchodząc na taras.
- Wiesz, że moja mama zawsze lubiła tutaj majstrować. - zaśmiał się cicho. - Wolałem stary wygląd. - spojrzał się nagle za siebie. - Mam nadzieję tylko, że tego nie słyszała. - odrzekł, na co my wybuchliśmy jednocześnie śmiechem.
Usiedliśmy na huśtawce bujanej, która znajdowała się tuż przy basenie. Noc była wyjątkowa piękna. Niebo pokrywało tysiąc gwiazd, a pełnia dopełniała urok tego wieczoru.
- Nie chcę abyś wyjeżdżał. - powiedziałam przerywając ciszę, która panowała.
- A ja nie chcę Ciebie znów opuszczać. - odrzekł nagle.
- A więc co z tym zrobimy? - zapytałam niemalże ze łzami w oczach.
- Wyjedź ze mną. - powiedział poważnie i stanowczo.
- Żartujesz, prawda? - spytałam wytrzeszczając oczy.
- Mówię poważnie, jedź ze mną do Londynu, wyrwij się z tej wsi, spełnij marzenia. - powiedział spoglądając w stronę księżyca.
- Louis, ale.. - zawahałam się. - Ja tutaj mam rodzinę, Vanesse, nigdy nie opuściłam Doncester, to moje miasto rodzinne. - oznajmiłam ze smutkiem.
- Rodzinę, z którą nie spędzasz czasu, przyjaciółkę, która nie potrafi zaakceptować tego, że jestem dla ciebie ważne, a Donny z jakiego powodu cię trzyma? Żadnego. - powiedział obejmując mnie po przyjacielsku.
- Ale.. - ponownie zahawałam się.
- Żadne 'ale' Marshall! - krzyknął nagle. - Jesteś już dorosła! Możesz podejmować sama decyzję, żyć po swojemu, spełniać się jako piosenkarka i rozwijać. Moim zdaniem tutaj jedynie się marnujesz. - odrzekł szczerze.
- Może i masz rację. - westchnęłam. - Ale weź pod uwagę, że moi rodzice nie sądzę, że się zgodzą na to, a poza tym nie stać mnie na taki wyjazd. - spuściłam głowę w dół, podciągając nogi.
- A od czego ja tutaj jestem? - popatrzył na mnie oczekując odpowiedzi.
- O nie, nie, nie. Nie ma mowy. Nie będziesz za mnie płacił. - pokiwałam głową.
- Nie wygłupiaj się. - walnął mnie w ramię. - Od czego w końcu są przyjaciele? - puścił mi oko.
- Przyznam szczerze, że podoba mi ten pomysł, ale nie chcę ci przeszkadzać w karierze, a poza tym.. po co ja ci tam? - spytałam spoglądając na niego.
- Po to by wspierać mnie, pocieszać, rozśmieszać... by po prostu być o mojego boku. - odpowiedział z przekonaniem poprawiając delikatnie swoje włosy.
- Ech, nie wiem co na to moi rodzice i Vanessa. - westchnęłam cicho. - Nie chcę ich opuszczać, ale z jednej strony marzę o wybiciu się stąd. - popatrzyłam w odległe gwiazdy.
- Dlatego za dwa dni jedziesz ze mną do Londynu! - odrzekł radośnie.
- Wariat z ciebie. - odrzekłam chichocząc.
- W końcu jestem Louis Tomlinson. - odrzekł dumnie.
- Ale ty mówisz serio? - upewniłam się.
- Cam - tak! Mówię poważnie, tak, tak, tak. Rozumiesz? Taaak. - powtórzył krzycząc mi prosto do ucha.
- Dobra, dobra, zrozumiałam. - zaśmiałam się. - Ale czeka nas najgorsze - rozmowa z moimi rodzicami. - westchnęłam głęboko.
- Prościzna! Twoja mama mnie kocha. - odrzekł skromnie. - Już możesz się pakować. - uśmiechnął się do mnie pewnie.
Muszę przyznać, że zdziwiła mnie ta rozmowa. Z początku nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Nigdy nie pomyślałabym, że opuszczę Donny i znajdę się w Londynie. Ale zaraz, zaraz.. Pierw czeka mnie konwersacja z rodzicami - czyli najgorsze. Obawiałam się, że nie zaakceptują mojego pomysłu i zaczną się wydzierać. Chociaż mama czasami, gdy znajdowała się w domu, z dołu wsłuchiwała się w mój głos podczas sprzątania. Gorzej z tatą. Albo będzie znów pijany, albo znów się z nim pokłócę o kolejną błahostkę. Całe szczęście Lou miał mi towarzyszyć, więc miałam pewność, że znajdę w nim operacie. Co z Vanessą? I tak się do mnie nie odzywa, więc jak zniknę na chwilę nie zmieni nic w naszej przyjaźni. Pomimo czułam w głębi serca, że zrobię źle, gdy wyjadę. Od dziecka marzyłam o wyjechaniu stąd, lecz fundusz nigdy mi na to nie pozwolił, a teraz gdy mam szansę.. Kto wie? Może warto jednak spróbować?
   Po długiej konwersacji wróciliśmy do środka. Pożegnałam się z Jay oraz z siostrami Louis'a, po czym
udaliśmy się w stronę mojego domu. Po drodze nie obyło się bez rozmowy o naszej przyszłości. Muszę przyznać, że podobała mi się perspektywa wyjazdu.
   Nagle znaleźliśmy się po moim skromnym domem, w którym paliło się światło. Rodzice nie śpią, więc możemy z nimi porozmawiać.
- Jesteś tego pewien? - upewniłam się przed wejściem do środka.
- W stu procentach. - odrzekł chwytając mnie za rękę.
- No dobra. - wzięłam głęboki wdech przechodząc przez próg.
Tak jak myślałam - moja mama wręcz skakała z radości na widok Lou'iego. Tata o dziwo siedział grzecznie, przyglądając się wszystkiemu z fotela znajdującym się przed telewizorem.
- Chcielibyśmy z wami porozmawiać. - odpowiedziałam poważnie siadając na kanapie.
- Jesteś w ciąży? Bierzecie ślub? - zapytała nas ze zdziwieniem moja mama.
- Oszalałaś?! - zaśmiałam się spoglądając na Louisa, którego najwyraźniej też to rozbawiło.
- Uff. Wystraszyliście mnie tym 'Musimy z wami porozmawiać' . -odrzekła nie przestając się uśmiechać w stronę Louisa - czyli jej ulubieńca.
- A więc o czym chcecie z nami porozmawiać? - wtrącił się nagle mój tata.
- No to... - wzięłam ponownie głęboki wdech spoglądając na Louisa, który tylko kiwnął głową.
- No mów, mów, bo się niecierpliwie. - pogoniła mnie mama.
- Dzisiaj, gdy rozmawialiśmy z Louisem, jakoś tak złożyło się, że zaproponował mi wyjazd do Londynu. Nie odpowiedziałam, bo chciałam przed tym znać waszą opinię. Co o tym myślicie? - spojrzałam na mamę i tatę odruchowo.
- Hmmm. - zamyśliła się mama. - W sensie, że przeprowadzka czy wyjazd chwilowy? - spytała upewniając się.
- Prawdopodobnie wyjazd, ale nigdy nic nie wiadomo. - odrzekłam uśmiechając się do niej.
- A dlaczego chcesz wyjechać? - spytał mnie poważny tata.
- Jestem dorosła, chcę się rozwijać, zdobyć nowe znajomości, a tutaj w Doncester nie mam takich możliwości. - odrzekłam mówiąc w jego stronę.
- Masz rację. - przytaknęła moja mama.
- A pieniądze, gdzie będziesz mieszkać? - pytała zamyślona mama.
- Proszę się o to nie martwić. W Londynie posiadam dom, sporo pokoi wolnych, Camille na pewno będzie szczęśliwa, najedzona i pełna optymizmu gdy wyjedzie wraz ze mną. - odrzekł radośnie Lou.
- Co o tym myślisz? - zwróciła się do taty moja mama.
- Myślę, że to dobry pomysł. - odrzekł o dziwo przekonująco.
- Na prawdę? - wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia.
- Szczerze mówiąc mi też się ten pomysł podoba. Jesteś dorosła, potrzebujesz rozrywki, a gdy będę miała pewność, że obok ciebie będzie mi zaufana osoba będę spokojna. - spoglądała raz na mnie, raz na Louisa moja rodzicielka.
- Mówicie serio? Pozwalacie mi? - zapytałam, wstając aż z miejsca.
- Tak, tak. Na prawdę kochanie. - zwróciła się do mnie moja mama.
- Och, dziękuję. - rzuciłam się jej prost w ramiona całując i ściskając.
- Tylko powiedź mi jedno : kiedy ten wyjazd? - spytała kontrolnie.
- No za dwa dni. - zawahałam się. - Wiem, że tak trochę na wariata, ale szczerze mówiąc niedawno wpadliśmy na ten pomysł. - zachichotałam cicho, zmierzając w stronę taty, którego uściskałam pierwszy raz od dawnego czasu.
- Dziękuję. - szepnęłam cicho do jego ucha.
Jedyne co zrobił to uśmiechnął się do mnie, całując mnie delikatnie w policzek, na którym poczułam kilkudniowy zarost.
Nie mogłam w to uwierzyć, dosłownie! Jeszcze raz podziękowałam rodzicom ściskając ich. Zaraz za mną zrobił to Lou, który obiecał się mną opiekować.
  Zaraz potem zmierzyliśmy uśmiechnięci od ucha do ucha w stronę drzwi. Odprowadziłam go aż do samych drzwi.
- Mówiłem, że się uda! - przytulił mnie, podnosząc do góry, aż moje nogi oderwały się od ziemi.
- Nie wierzę, nie wierzę. - krzyczałam wręcz z radości.
- A więc twoje zdanie na jutro : pakowanie się. - popatrzył mi prosto w oczy.
- To chyba sen. - skakałam wręcz z radości.
- Uwierz w końcu! - potrząsnął mną. - Już za kilka dni poznasz inny świat - Londyn i One Direction obrócą twoje życie o sto osiemdziesiąt stopni. - zaśmiał się.
- Już doczekać się nie mogę! - ponownie rzuciłam się mojemu przyjacielowi, składając na policzku przyjacielskiego całusa.
- No dobra mała, ja lecę, jutro ciężki dzień mnie czeka. Wiesz, że nigdy nie potrafię się pakować i zajmuję mi to cały dzień. - puścił mi oko. - Wpadnę wieczorem, by ustalić wszystko, ok? - upewnił się.
- Jasne. - odrzekłam z radością w głosie. - Dobranoc i dziękuje ci za wszystko, jesteś najlepszy. - uściskałam go ponownie.
- Dobranoc. - pogłaskał mnie po głowię, po czym pomachał wędrując w stronę swojego domu.
Czy to działo się na prawdę? Nie wiedziałam. Mój świat wirował ja szalony. Byłam pewna jednego - moje życie za kilka dni się zmieni nie do poznania, ale czy na dobre?


TADAM! jakoś udało mi się napisać wcześniej, a wena dopisywała mi jak nigdy :) zbyt dużo nauki też nie jest dobrym rozwiązaniem ! kolejny jednak dopiero po egzaminach - 4 DNI, BOŻE! nie przeżyje chyba tego :(
BĄDŹCIE WYROZUMIAŁE - DAWNO NIE PISAŁAM, MOGĄ BYĆ BŁĘDY ITD :)
mam nadzieję, iż udało mi się napisać wcześniej zobaczę DUŻO, DUŻO komentarzy i dobrych reakcji!
http://ask.fm/oonething - zadajemy mi pytania!
https://twitter.com/#!/oonething - mój twitter!
http://gottaloveyou.blogspot.com/ - BLOG ROKSANY, W KTÓRYM NOWY ROZDZIAŁ ZOSTAŁ W POŁOWIE NAPISANY PRZEZE MNIE ! ZAPRASZAM SERDECZNIE :)
i ogólnie jaram się wczorajszym twitcamem Liam'a - gdy zobaczyłam Louisa doznałam zawału, a gdy usłyszałam głos Harrego zaczęłam wrzeszczeć jak szalona! CHCEMY WIĘCEJ TAKICH TWITCAMÓW TATUSIU!
czekam na komentarze!
love you all, one thing.


massive thank you !

a więc znowu krótko : przepraszam za tak długą przerwę w pisaniu, ale doskonale wiecie, że mam teraz ciężki okres przed sobą - masa nauki ze zbliżającymi się egzaminami.. A TO JUŻ ZA 4 DNI !
dziękuję, że jesteście cały czas ze mną, pomimo mojego chwilowego zawieszania, czekacie cały czas cierpliwie na nowy rozdział - za co jestem wam wdzięczna, dziękuję również za miłe słowa pod ostatnim postem.
obiecuję, że po całym tym stresie odpracuję zaległości i napisze nowe, długie rozdziały!
TRZYMAJCIE ZA MNIE KCIUKI 24 - 26 KWIETNIA, PRZYDA MI SIĘ WSPARCIE :)
w razie pytań - 40922686 gg.
love you all, one thing.



NAJLEPSZY TWITCAM EVER - ZIAM, LOUIS, ZAYN, NAGI HAZZA, MAGICZNA SZCZOTECZKA DO ZĘBÓW, 100 000 WYŚWIETLEŃ, JANOSKIAN, ŚPIEWANIE LIAM'A I CAŁY WCZORAJSZY TWITCAM BOGIEM ! 


http://gottaloveyou.blogspot.com/ - U ROKSANY POJAWIŁ SIĘ NOWY, KTÓRY NAPISAŁYŚMY WSPÓLNIE - MACIE TROCHĘ MOJEJ TWÓRCZOŚCI :) 

czwartek, 12 kwietnia 2012

SAME PROBLEMS.

ostatnio zaniedbuję bloga, przepraszam, ale mam mnóstwo na głowie - nauka i egzaminy sprawiają, że mam kompletny mętlik w głowie, który sprawia, że mam blokadę, CHOLERNĄ BLOKADĘ! zero jakiej kolwiek weny, pomysłów sprawiają, że z dnia na dzień coraz bardziej zastanawiam się nad zawieszeniem bloga.. chyba po prostu jako "pisarka" zrobiłam już swoje, pisząc samemistakesstory i nic na więcej mnie stać. niestety taka jest prawda.. szczerze zaczęłam pisać już 4 rozdział, ale męczę się już z nim 4 dni i nic kompletnie mi nie wychodzi.. dostaje coraz więcej 'średnich' i 'słabych', więc może to jest jakiś sygnał, że nie powinnam więcej pisać, już nie wiem co robić. a więc nie zadawajcie mi pytań kiedy dodam nowy, bo na prawdę nie wiem :(
przepraszam, że tak użalam się nad sobą, ale po prostu już nie wytrzymuję. chciałabym was jakoś usatysfakcjonować dodając nowy rozdział, ale myśl, że nie mogę sprawia, że cholernie się na siebie wkurzam.
nie zawieszam na razie ani nie usuwam, ale nic nie obiecuję, zobaczymy co przyniosą kolejne dni, może to tylko chwilowe.
dziękuje za uwagę directionerki.
pomimo wszystko kocham was. 
wasza one thing.


niedziela, 8 kwietnia 2012

Rozdział 3.

         Z rana obudził mnie dzwoniący telefon. Nie o takiej pobudce marzyłam. Zerwałam się więc
na równe nogi i czym prędzej podleciałam do wibrującej komórki. Zaspanymi oczami dostrzegłam, że dzwoni Victoria, więc bez sekundy namysłu odebrałam.
- No proszę, proszę. Kogo jak słyszę.. - odrzekła z ironią w głosie.
- Nadal zła? - spytałam cicho.
- Na ciebie nie umiem się gniewać, ale nie rozumiem co takiego się działo, że nie znalazłaś czasu dla swojej przyjaciółki. - oznajmiła.
- No, bo... - zawahałam się.
- No bo? - zapytałam.
- Przyjdź do mnie, wszystko Ci wyjaśnię. - zaproponowałam.
  Chciałam jej powiedzieć o Lousie, a to nie była rozmowa na telefon. Odrzekła, że postara się przybyć
jak najszybciej, więc odłożyłam komórkę, po czym zaczęłam ścielić łóżko. Nie było sensu, by ponownie się kłaść, więc postanowiłam zacząć się ogarniać. Niesforne, pokręcone włosy związałam w niedbałego koczka, założyłam dżinsowe spodenki i zwykły, prosty t - shirt. Przeglądając się w lustrze delikatnie dotknęłam moich kości obojczykowych podziwiając wczorajszy podarunek od mojego przyjaciela. Srebny wisiorek w kształcie serca sprawiał, że na mojej twarzy pojawiał się uśmiech. A to wszystko dzięki wspomnieniom z wczorajszego dnia. Przypudrowałam nosek, umalowałam swoje geste rzęsy tuszem, gdy nagle usłyszałam dzwonek do drzwi.  Czym prędzej podbiegłam je otworzyć. Tak jak myślałam - w progu ujrzałam moją rudą przyjaciółkę, która na sam widok rzuciła mi się na szyję oczekując wyjaśnień. Zaprosiłam ją więc do salonu, by móc usiąść i spokojnie porozmawiać. W domu o dziwo nikogo nie było. Mama zapewne poszła wczesnym rankiem do pracy, Mike poszedł gdzieś z kolegami, a ojciec kto wie gdzie się szlajał.
- A więc co chcesz mi powiedzieć? - odrzekła siadając na fotelu przy oknie.
- Ostatnio sprawy się trochę pokomplikowały. - opuściłam głowę w dół.
- Mam się bać? - popatrzyła na mnie z wielką uwagą.
- Chyba nie... - oznajmiłam biorąc oddech. - W sumie sama nie wiem jak na to zareagujesz. - dodałam.
- Już nie przeciągaj, tylko mów. - pogoniła mnie.
- Pamiętasz jak Ci kiedyś opowiadałam o Lousie Tomlinsonie? Moim przyjacielu z czasów dzieciństwa.. - zaczęłam niewinnie.
- No tak, tak. Rzadko o nim wspominałaś, ale coś mi świta. - powiedziała zakładając nogę, na nogę.
- No więc wrócił do miasta, spotkałam się z nim przedwczoraj i... wczoraj. - odwróciłam głowę w stronę kuchni.
- Ach, wszystko jasne. - zaśmiała się. - Teraz już wiem dlaczego nie znajdujesz dla mnie czasu. - zasmuciła się nagle.
- Van, to nie jest tak. - zaczęłam prawie, że krzyczeć.
- A jak? - zbulwersowała się. - Czekam na wyjaśnienia. - popatrzyła na mnie spode łba.
- Jesteś dla mnie cholernie ważna i doskonale o tym wiesz. Te wszystkie lata spędzona z tobą były wspaniałe, na prawdę i mam nadzieję, że będziemy jeszcze przyjaciółkami przez długie, długie lata, bo nie wyobrażam sobie życia bez ciebie, ale.. - chciałam mówić, gdy w połowie zdania Vanessa przerwała mi..
- O, widzę, że jest jakieś 'ale'. - odrzekła z obrażoną miną.
- Nie przerywaj mi. - oznajmiłam. - Ale wiedź, że Lou też jest dla mnie kimś ważnym, to z nim mam najlepsze wspomnienia z dzieciństwa. - oznajmiłam ze skruchą.
- Mam ci przypomnieć jak on cię potraktował? - wstała nagle, zmierzając w moją stronę. - Jak zostawił cię po tylu latach, bez słowa pożegnania, jak wybrał sławę zamiast ciebie, jak przez te wszystkie lata nie odzywał się, pomimo, że istnieje coś takiego jak komórka, internet i inne środki komunikacji? - popatrzyła na mnie wściekłym wzrokiem. - Nie wierzę jaką jesteś łatwowierną osobą jesteś... A myślałam, że masz szacunek do siebie, najwyraźniej się myliłam... - spoglądała na mnie ze łzami w oczach.
- Van.. - podniosłam głowę patrząc na nią.
- Błagam cię Camille. Nie udawaj niewiniątka teraz. - patrzyła na mnie ze wstrętem, podczas gdy ja czułam jak moje serce rozrywa się na milion małych kawałeczków. - Nie wiem jak mogłaś mu wybaczyć, po tym co ci zrobił... - odrzekła odwracając się do mnie.
- Ale zrozum, że on jest dla mnie kimś ważnym! - krzyknęłam w jej stronę.
- Nie ważne kim on jest dla ciebie! - odkrzyknęła nagle. - Zastanów się kto jest twoim prawdziwym przyjacielem i daj mi znać, gdy zrozumiesz co robisz źle. - odrzekła zmierzając w stronę drzwi, podczas gdy ja odczułam jak cząstka mnie odchodzi razem z nią.
- Van, ale ja.. - nie zdążyłam dokończyć, gdy już usłyszałam trzaśnięcie drzwi.
       Z bezsilności zakryłam swoje zapłakane oczy w kolana, które podciągnęłam pod samą brodę.
Najchętniej zakopałabym się w teraz pod ziemię, ze swoimi problemami. Niestety nie miałam takiej możliwości, więc pozostało mi jedynie użalanie się nad sobą. Chwile rozpaczy przerwał telefon. Cala rozmazana i zapłakana sięgnęłam po niego. Dzwonił Lou. Nie wiedziałam czy chcę z nim teraz rozmawiać. Słowa Vanessy coś we mnie zmieniły. Może jednak za szybko wybaczyłam Louisowi? Nie umiałam odpowiedzieć sobie na to pytanie. Rzuciłam więc telefon w kąt, ponownie roniąc łzy nieszczęścia. Cały poranek spędziłam na fotelu, myśląc i zastanawiając się nad dzisiejszą konwersacją z moją przyjaciółką. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi, więc szybko wytarłam tusz, który został mi pod oczami i podbiegłam je otworzyć. Bez zastanowienia szarpnęłam klamkę, a na werandzie ujrzałam zdenerwowanego Lou'iego.
Widząc mnie w takim stanie od razu przytulił mnie do swojego serca. Nie potrzebowaliśmy słów. Wystarczały gesty, które sprawiły że poczułam się w jego ramionach bezpiecznie i komfortowo. Kilka minut zajęło mi bym się uspokoiła i zaprosiła go do środka. Po wejściu usiedliśmy przy kuchennym stole. Louis żądał wyjaśnień, lecz mi było potrzeba kilka dobrych sekund, by się pozbierać. Gdy już jednak doszłam do siebie zaczęłam mu wszystko, ze szczegółami wyjaśniać. Gdy skończyłam popatrzyłam na niego moimi zeszklonymi oczami, oczekując jakich słów.
- Coś powiesz czy będziesz milczeć? - zapytałam niepewnie.
- Nie wiem co powiedzieć. - odrzekł opierając głowę o ręce. - Twoja przyjaciółka ma rację, zachowałem się jak drań. - wstał nagle z miejsce podchodząc do okna. - Co ja sobie do cholery myślałem zostawiając Ciebie? - zaczął krzyczeć wyglądając przez okno.
- Lou... - podeszłam do niego.
- A jakie są twoje uczucia wobec mnie? - spytał nagle spokojnym głosem, spoglądając na mnie.
- Vanessa uświadomiła, że jestem cholernie łatwowierna. - rozejrzałam się dookoła.
- Czyli nie ma szans aby nasza przyjaźń powróciła i na nowo odżyła? - zapytał przygnębiony.
- Lou, ja już nic nie wiem. - zaczęłam krążyć nerwowo po pokoju. - Nie chcę tracić Vanessy, ani Ciebie, ale widzę, że kontakt z tobą uniemożliwia mi widzenie się z Van. - stanęłam nagle na środku pokoju przyglądając mu się z uwagą.
- Nawet nie wiesz w jaką radość wpadłem gdy zobaczyłem cię przedwczoraj... - podszedł do mnie nagle podchodząc do mnie tak blisko, że niemalże czułam jego obecność na moim ciele. - Zachowałem się jak cham, idiota, skończony frajer, wiem, ale uwierz mi, że przez te wszystkie lata nie zapomniałem o Tobie. Szczerze mówiąc nawet bałem się kontaktu z tobą... - spuścił nagle głowę w dół. - Bałem się odrzucenia. - dodał nagle z powagą.
- Odrzucenia? - upewniłam się.
- Tak. Myślałem, że po tym jak cię potraktowałem nie odezwiesz się o mnie słowem. Lecz, gdy ujrzałem cię wtedy pod drzewem, moje serce zaczęło szybciej bić. A gdy już rzuciłaś mi się w ramiona czułem się jak najszczęśliwszy człowiek na ziemi. - oznajmił patrząc mi w oczy.
- Błagam cię, nie mów tak. - odrzekłam uciekając przed jego wzrokiem. - Zaraz znów się rozpłaczę. - odwróciłam się do niego tyłem, od razu poczułam jego dotyk na biodrach.
- Camille, mówię szczerzę, jesteś wspaniałą przyjaciółką. - oznajmił odwracając mnie do przodu.
Przyjaciółką - wszystko jasne. Od wczorajszego dnia patrzyłam na Louis'a z innej perspektywy, lecz ten 'czar' nagle prysł...
- A ty przyjacielem. - skłamałam przytulając go.
Tkwiliśmy tak na środku salonu, przytuleni kilka dobrych minut, gdy nagle pociągnęłam go w stronę strychu, gdzie chowałam swoje zamiłowanie do muzyki. Musieliśmy przebrnąć przez stare, zakurzone schody i wąski korytarz.
- Gdzie ty mnie ciągniesz? Chcesz mnie zabić? - żartował Lou po drodze,
- Oczywiście Tomlinson, prowadzę cię do miejsca, w którym zostaniesz zabity, poćwiartowany na kawałki, a potem zjedzony. - odrzekłam przekonująco. - Tak na marginesie, jestem kanibalem i seryjnym zabójcą. - dodałam z wymuszonym uśmiechem.
- Ej Marshall, nie zapominaj, że nienawidzę horrorów. - odrzekł z przerażeniem w głosie.
- Spokojnie, w pomieszczeniu zastaniesz tylko Samarę z Ringu, duchy, zombie i inne stwory. Całkiem przyjemne, z kilkoma się nawet zaprzyjaźniłam. - żartowałam.
- No proszę, widzę, że żarty cię dzisiaj nie opuszczają. - odrzekł nagle.
- Ale ja nie żartuję. - odwróciłam się robiąc poważną minę.
- Dobra, dobra, ja już cię znam. - wędrował za mną.
Nagle znaleźliśmy się przed drzwiami do mojej tajemnicy. Potrzebowałam sporo siły, by się z nim uporać.
Stare, zardzewiałe drzwi miały już swoje lata, więc musiało je mocno popchnąć by dotrzeć do pokoju.
- No proszę, gdzie twoje koleżanki i koledzy? - spytał się, gdy otworzyłam drzwi.
- No popatrz, najwyraźniej Twoja obecność ich spłoszyła. - odrzekłam zawiedziona, lecz nie przestając się śmiać.
- Ech, jestem taki przystojny i cudowny, że po prostu wstydzili się przy mnie przebywać. - odrzekł dumnie unosząc głowę w górę.
- Och tak, to z pewnością. - odrzekłam z sarkazmem wybuchając śmiechem.
- No dobra. Do rzeczy.. Co chciałaś mi tutaj pokazać? - zaczął rozglądać się po starym, opuszczonym strychu, gdzie na środku znajdował się jedynie jakiś przedmiot przykryty białą narzutą.
- To! - podeszłam do przedmiotu, odkrywając narzutę, która ukazała stary, drewniany fortepian.
Bez słowa podeszłam do niego, siadając na stołku, związując włosy w kucyka, po czym zamknąwszy oczy zaczęłam grać. Po krótkim wstępie zaczęłam śpiewać jedną z moich ulubionych piosenek...

( i tutaj możecie włączyć http://www.youtube.com/watch?v=aNzCDt2eidg ! )

" Come on skinny love 
just last the year 
Pour a little salt, we were never here 
My my my - my my my - my my my - my my ... 
Staring at the sink of blood and 
crushed veneer 

I tell my love 
to wreck it all 
Cut out all the ropes and let me fall 
My my my - my my my - my my my - my my ... 
Right in the moment this order is tall 

And I told you to be patient
And I told you to be fine 
And I told you to be balanced 
And I told you to be kind 
In the morning I'll be with you 
But it will be a different kind 
Cause I'll be holding all the tickets 
And you'll be owning all the fines "


Emocje, które towarzyszyły mi podczas 'koncertu' dla mojego przyjaciela były nie do opisania. Nigdy nie nikt mnie nie słuchał. Lou był pierwszy od czasów dzieciństwa, gdy wspólnie chodziliśmy na zajęcia chóru. Teraz, gdy już wyśpiewuję ostatnie słowa czuję ulgę na sercu, że w końcu ktoś wie o moim sekrecie. Dałam z siebie wszystko, z czego jestem cholernie dumna. Dawno nie wykonałam tak dobrze tego utworu... Kończąc piosenkę spoglądałam na Louisa, który nie odrywa ode mnie oczu. Gdy moje palce lądują już poza fortepianem jestem pewna, że dobrze zrobiłam.
- To... było... CUDOWNE! - krzyknął z otwartą buzią. - Kobieto, cudownie śpiewasz, masz piękny głos, taki delikatny, powabny, wręcz urzekający! Śpiewasz lepiej jeszcze niż w szkole, a gra... coś cudownego! Skąd nauczyłaś się tak grać? Jak powiesz, że sama to chyba oszaleję. No po prostu cudownie, niesamowicie! Camille, jesteś mistrzem... - mówił jak oszalały.
- Lou, Lou. - wzięłam go za rękę. - Spokojnie, to nic wielkiego. - odrzekłam rumieniąc się.
- Nic wielkiego?! Nic wielkiego? - odrzekł oburzony.
- No chyba. - wzruszyłam ramionami.
- Chyba sobie żartujesz. - parsknął. - Ja już wiem co z tym zrobić. - pokiwał w moją stronę palcem.
- To zostanie między nami, prawda? - upewniłam się.
- Ależ oczywiście. - odrzekł mało przekonująco.
Przez całą drogę powrotną do salonu musiałam wysłuchiwać wychwaleń Louisa na mój temat. Muszę przyznać, że miło zrobiło mi się na sercu, gdy słyszałam takie słowa z jego ust. Odprowadziłam go do drzwi. Chwilę podyskutowaliśmy na werandzie, po czym pożegnaliśmy się.
- Będę cię jeszcze męczył przez kolejne dni. - pogroził mi palcem.
- W takim razie już idź, bo na dzisiaj mam cię dość. - wystawiłam do niego język, pchając go w stronę schodów.
- Na razie Cam. - przesłał buziaka w moją stronę.
- Idź już Tomlinson. - zaśmiałam się machając mu.
   Przybycie Louisa zdecydowanie poprawiło mi humor, lecz wraz z jego zniknięciem moje wszelkie
zmartwienia na temat Vanessy powróciły. Nie chciałam tracić przyjaciółki, ale nie chciałam oddalać się przez to od Louisa, z którym wszystkie zawiłości sobie dzisiaj wyjaśniłam. Teraz czeka mnie rozmyślanie.. Może to w nie w ich dwójce tkwi problem? Tylko we mnie?



nic się nie dzieje - wiem, wiem, ale to dopiero 3 rozdział, akcja się rozwinie, obiecuję!
jest znośnie, nie mogę narzekać. dziękuje za wszystkie komentarze wsparcia i dodawania siły <3 kocham was!
jest nas coraz więcej, co mnie cholernie cieszy! może uda nam się pobić rekord poprzedniego bloga? :)
http://ask.fm/account/questions - jak zawsze zapraszam tutaj.
http://gottaloveyou.blogspot.com/ - no i na bloga, którego uwielbiam, kocham wręcz *.*
no i dedykuję ten rozdział Roksanie - tak po prostu, bez przyczyny. w podzięce za to, że jesteś, co mnie niezmiernie cieszy <3 uwierz w końcu w siebie, bo będę ci powtarzać, że jesteś wspaniałą pisarką, dopóki o tym się nie przekonasz!
postaram się dodać kolejny jak najszybciej.
love you all, one thing.



sobota, 7 kwietnia 2012

Rozdział 2.

   Tak jak myślałam - w nocy męczyła mnie bezsenność. Jestem pewna, że wrażenia z dzisiejszego
dnia były tego powodem. Ciągle nie mogłam uwierzyć w to co mnie spotkało. Po tylu latach spotkałam mojego przyjaciela... Cieszyłam się z jednej strony, ale miałam też obawy, że potraktuje mnie tak jak kiedyś - zostawi bez słowa i znów wyjedzie. Potrząsnęłam głową, by wyrzucić z głowy te myśli, po czym wtuliłam się w poduszkę, by móc w końcu zasnąć.
       Z rana obudziły mnie promienie słońca padające na moją twarz. Byłam pewna, że czeka mnie
wspaniały dzień. Wypoczęta i szczęśliwa wstałam z łóżka, zmierzając prosto do łazienki. Za każdym razem gdy spoglądałam w lustro widziałam nijaką postać, bez wyrazu. Moje brązowe, kręcone włosy opadały na ramiona. Niebieskie oczy, które idealnie komponowały z delikatnie opalona skórą sprawiały wrażenie wypoczętej, jednak nic mi się w sobie nie podobało. Byłam zakompleksiona.. Próbowała zwalczać swoje kompleksy, ale nigdy mi się to nie udawało. Taka już była moja natura. Gdy ubrałam się w proste beżowe krótkie spodenki, białą bluzkę i conversy wzięłam się za włosy, które zostawiłam rozpuszczone. Od razu, bez słowa pożegnania, wybiegłam z domu. Nie obchodziło mnie to, że nie powiedziałam gdzie idę. Po wczorajszej kłótni, najchętniej wyprowadziłam bym się z stąd jak najdalej.
  Podczas, gdy szłam przez miasto w umówione miejsce z Louisem zastanawiałam się czy będziemy
mieli jakie kolwiek tematy do rozmów czy będzie nie zręczna cisza. Gdy spojrzałam na zegarek była 14.10. Jestem spóźniona, jak zawsze. Zaczęłam więc iść szybszym krokiem, gdy w końcu znalazłam się na placu centrum. Już z daleka zauważyłam osobę ubraną w beżowe rybaczki, proste szare buty i bluzkę w czarno - białe paski. Na sam widok zaczęłam się uśmiechać od ucha.
- Cześć Cam. - przytulił mnie Lou na przywitanie.
- No hej. - odrzekłam odwzajemniając uścisk. - Jakie na dzisiaj plany? - spytałam z uśmiechem.
- Hmmm. - popatrzył na mnie z podstępem. - Niespodzianka. - odpowiedział dumnie.
- Ej no. - zbuntowałam się. - Chcę wiedzieć. - udałam nagle obrażoną.
   Nagle Lou złapał mnie za rękę ciągnąć mnie w nieznaną mi stronę. Po drodze rozmawialiśmy.
Dokładnie opowiedział mi o ich zespole, który składał się z Harrego, Liama, Nialla oraz Zayna. Pomimo, że nie znałam ich, z opowiadań Louis'a wywnioskowałam, że są wspaniałymi przyjaciółmi. Przez rok wspierali siebie podczas ciężkiej pracy na sam szczyt. Dowiedziałam się również, że są wariatami, nie lepszymi niż mój przyjaciel. Podczas trasy potrafią wygłupiać się, śmiać bez opamiętania. Nagle znaleźliśmy się w naszej ulubionej lodziarni, gdy byliśmy dziećmi. Kompletnie o niej zapomniałam. Może dlatego, że znajdowała się w małej uliczce, do której ciężko jest się dostać. Nie mogłam uwierzyć, że Lou o niej pamiętał.
- Najlepsze wspomnienia pozostają mi głowie, a czas spędzony z tobą tutaj należał do jednych z najlepszych. - zaczął tłumaczyć się widząc mnie patrząca na budynek z rozdziawioną buzią.
- Zaskakujesz mnie Tomlinson. - zaśmiałam się wchodząc do środka.
Szok! Nic przez te lata się nie zmieniło. Te same siedzenia, stoliki, ozdoby - wszystko było na swoim miejscu. Podeszliśmy więc do lady, by zamówić jakieś słodkości. Wzięliśmy po największym pucharze lodów, po czym zasiedliśmy przy jednym ze stolików.
- No dobra Marshall, ja się nagadałem teraz ty mów co u ciebie się działo przez te lata. - zaczął szczerzyć się do mnie.
- U mnie? - zamyśliłam się na moment. - Szczerze? Jedna wielka monotonia. - odrzekłam wzruszając ramionami.
- Nie wierze! - odrzekł. - Coś na pewno musiało się dziać.  - uśmiechnął się do mnie słodko.
- Na prawdę. - powiedziałam z obojętnością.
- Powiedź w takim razie jak tam z muzyką? Nadal brniesz w tym kierunku? Bo nic nie wspominałaś. - zapytał zaciekawiony.
- No.. ee... - zawahałam się. - Powiedźmy. - spuściłam głowę w dół. - Nie mam za bardzo na to czasu, a poza tym brzmię teraz gorzej niż kiedy kolwiek. - powiedziałam.
- No chyba żartujesz. - parsknął. - Kiedyś przecież byłaś lepsza ode mnie! Koniecznie musisz pokazać mi co umiesz. - puścił mi oko.
- O nie, nie, nie. - pokręciłam głową. - Nie ma mowy. - powiedziałam stanowczo.
- Nie kłóć się z Tomlinsonem, bo wiedź, że nie masz szans. - odpowiedział dumnie.
- Jak zwykle żarty cię nie opuszczają. - zaśmiałam się.
- Czy mnie kiedy kolwiek opuszczają? - popatrzył na mnie, oczekując pozytywnej odpowiedzi.
- Oczywiście, że nie. - popatrzyłam się niego śmiejąc się.
     Podczas gdy miło gadaliśmy jedna z kelnerek przyniosła nam nasze zamówienia. Na sam widok
tych pyszności ślinka leciała. Bez słowa sięgnęliśmy po łyżki, zgarniając nimi jak największe ilości lodów. Przy okazji brudząc sobie buzie i śmiejąc się z siebie nawzajem. Takie momenty z przyjaciółmi, warto zapamiętywać, bo dzięki wspomnieniom łatwo można sobie humor poprawić. Gdy zjedliśmy całą zawartość naszego deseru, z pełnymi brzuchami walnęliśmy się na sofy, na których siedzieliśmy.
- Czuję się teraz jak Niall w Nando's, który zwija się z przejedzenia po posiłku. - złapał się za brzuch spoglądając na mnie.
- Nawet nie masz pojęcia ile kalorii w takim czymś jest. - popatrzyłam na puste puchary.
- Dzisiaj nie przejmujemy się kaloriami. - wymierzył w moją stronę rękę, bym mogła przybić mu piątkę.
- Zgoda. - uśmiechnęłam się do niego celując ręką w jego.
     Po krótkim odpoczynku, ruszyliśmy dalej. Słońce przygrzewało, a wiatr delikatnie wiał, przez co
można było odczuć lekkie orzeźwienie. Rynek Doncester był w lato urokliwy. Masa rodzin z dziećmi, zakochanych par, staruszków trzymających się za rękę - coś cudownego. Sam widok sprawiał, że chciało się tutaj żyć. Szliśmy uliczkami, gdy w końcu znaleźliśmy się na targu miasta, w którym wszystko było sprzedawane - od regionalnych pamiątek po produkty spożywcze. Pomiędzy straganami maszerowały dzieci, które grały na skrzypcach bądź na akordeonie. Starsze kobiety zachęcały do kupna ich towarów, a kupujący dokładnie oglądali sugerowane produkty. Nagle mój wzrok utkwił w niewielkim stoisku z biżuterią. Bez zastanowienia podbiegłam tam, zostawiając Louisa w tyle. Z uwagą oglądałam każdy przedmiot. Stare, ale zarazem piękne naszyjniki, pierścionki, bransoletki były na prawdę oryginalne. Minęło dosłownie kilka sekund, a przy mnie już znalazł się Lou. Wzięłam do ręki stary, srebny naszyjnik z wisiorkiem w kształcie serduszka. Muszę przyznać, że spodobał mi się. Starsza kobieta, która obsługiwała stoisko uważnie przyglądała się naszej dwójce od samego początku.
- Jest piękny. - odrzekłam oglądając go dokładnie.
- Chcesz go Pani przymierzyć? - spytała staruszka.
- Jeśli można. - podałam go Louisowi, by ten mógł mi go zapiąć.
Delikatnie odgarnęłam swoje niesforne włosy, by ten mógł mi go założyć. Jego ciepłe, aksamitne ręce niemalże czułam na swoich ramionach.
- Cudownie na tobie wygląda. - oznajmił mi Lou po założeniu go.
- Pani chłopak ma rację. - odrzekła zadowolona staruszka.
- O nie, nie. - zaśmiałam się. - Nie jesteśmy parą. - sprzeciwiłam się spoglądając na zmieszanego Louis'a.
- Och, w takim razie przepraszam. - powiedziała kobieta. - Tak szczęśliwie i słodko wyglądaliście. Myślałam, że jesteście parą. - zaśmiała się.
- Nic się nie stało. -odrzekł z Lou.
      Po dokładnym obejrzeniu wisiorka, poprosiłam mojego przyjaciela o zdjęcie go. Niestety nie było go na mnie stać, więc z żalem odłożyłam go z powrotem na miejsce. Poszłam więc przed siebie. Gdy obejrzałam się za siebie zauważyłam biegnącego w moją stronę Louisa.
- Kobieto, jak ty pędzisz. - odrzekł zdyszany.
- Wybacz. - zachichotałam cicho.
  Słońce już powoli zachodziło, a na niebie pojawiały się pierwsze oznaki zachodu słońca. Resztę dnia
spędziliśmy w centrum, spacerując, gdy nagle z oddali zauważyłam wesołe miasteczko, otwarte na przeciwko mnie.. Jak małe dziecko pociągnęłam Louisa w jego stronę. Nie miał wyboru, musiał iść ze mną. Była masa ludzi, co nie zmieniło faktu, że musieliśmy przejechać się diabelskim młynem sięgającym aż po same gwiazdy, które sprawiał niesamowite wrażenie. Gdy znaleźliśmy się już w wagoniku wygodnie rozsiadłam się obok Louiego, który na sam widok wysokości na jakiej znajdował się najwyższy punkt pobladł.
- Nie martw się. - poklepałam go po ramieniu. - Masz mnie obok mnie. - puściłam mi oko.
- I dobrze. - odrzekł przerażony.
Kolejka ruszyła, a wraz z nią my. Gdy znaleźliśmy się na szczycie widok miasta zaparł mi dech w piersi. Rozejrzałam się dookoła, patrząc w przeciwną stronę niż Lou. Nagle poczułam coś w ręku. Popatrzyłam niepewnie na Louisa, który spojrzał na mnie swoimi niebiesko - zielonymi oczami, które w wieczornym świetle przybrały barwę ciepłej zieleni. Spojrzałam na swoją dłoń, a w niej ujrzałam wisiorek, który oglądałam z nim po południu. Na sam widok łzy zaczęły mi napływać do oczu, ale tego wieczora postanowiłam nie płakać. Wtuliłam się więc z niego w podzięce, po czym zapiął mi podarunek na szyi.
- Dziękuje Ci. - wyszeptałam mu do ucha.
- Nie ma za co, na prawdę. - odrzekł odwzajemniając uścisk. - Jestem ci wiele winny, za to jak cię potrakto... - przerwałam mu kładąc palec na wargach, które były ciepłe.
- Koniec tematu. Było, minęło, zaczynamy nowy rozdział. - odrzekłam z uśmiechem.
- Nowy rozdział - to mi się podoba. - oznajmił przekonująco.
Podczas jazdy młynem Lou złapał mnie za rękę, ale nie przeszkadzało mi to. W końcu to były przyjacielskie gesty. Chyba...
  Tak spodobało nam się tutaj, że nie mogliśmy odmówić innym atrakcjom. Bez zastanowienia
zaliczyliśmy stoisko, w którym trzeba było celować pistoletem do miejsca. Louis tak się zdeterminował, że po kilka razy wykupywał bilet. Postawił sobie cel i musiał go osiągnąć. Dopiero po kilkunastu próbach wygrał wielką pandę, którą dostałam w prezencie. Podziękowałam mu dając buziaka w policzek. Jak dzieci lataliśmy w najróżniejsze miejsce, bawiąc się w najlepsze. Pod wieczór odbył się pokaz fajerwerków, więc z watami na patykach zasiedliśmy wygodnie na trawie. Uważnie przyglądałam się w górę, lecz co chwila spoglądałam dyskretnie na Louisa, który uśmiechał się tak samo jak ja.
  Tuż przed północą dopiero zawitałam pod dom. Mój przyjaciel odprowadził mnie pod same drzwi.
- Od długiego czasu nie spędziłam tak wspaniale dnia, dziękuje. - odrzekłam spoglądając na niego.
- Ja również. Mam nadzieję, że niedługo powtórzymy. - schował ręce do kieszeni uśmiechając się,
- Ja także mam taką nadzieję. - odrzekłam biorąc pandę z rąk Louisa, który przez całą drogę niósł go.
- Co powiesz na jutro? - spytał nagle.
- Jutro? - zapytałam z ekscytacją w głosie. - Jestem jak najbardziej za. - oznajmiłam.
- No dobra, to odezwę się z rana. Dobranoc. - przytulił mnie całując delikatnie w policzek.
- Miłych snów. - pomachałam mu z progu drzwi.
   Z uśmiechem weszłam do domu, lecz gdy zawitałam do salonu uśmiech przerodził się w szok.
Przy telewizorze zastałam moją szczęśliwą rodzinkę. Bez krzyków, kłótni... Stanęłam jak wryta przy drzwiach spoglądając na nich. Pierwsza z całej trójki zobaczyła mnie mama, która podeszła do mnie witając mnie z uśmiechem. O dziwo nawet nie miała do mnie wyrzutów sumienia, że nie odzywałam się cały dzień. Gdy usłyszała z kim spędziłam cały dzień, aż podskoczyła z radości. Zawsze kochała Louis'a. W dzieciństwie śmiała się zawsze, że to jest jej 'zięć'. Zdziwiło ją to, że zawitał do miasta. Sam Mike'a nie mógł opanować zdziwienia, pomimo, że dobrze przyjaźnił się z Lottie - młodszą siostrą Louisa. Najwyraźniej o niczym go nie poinformowała. Pożegnałam się z nimi, po czym zmierzyłam do pokoju, zmęczona całym dniem. Wygodnie ułożyłam pandę na łóżku, po czym przebrałam się w moją piżamę w kratkę. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że wyszłam z domu bez telefonu, który leżał na biurku. Sięgnęłam więc po niego. Od razu zauważyłam "5 nieodebranych połączeń" i "2 wiadomości tekstowe". Wszystko od Van, tak jak myślałam.
"Wydzwaniam do Ciebie, a ty nawet nie raczysz odebrać telefonu!" , "Miałyśmy się dzisiaj spotkać, a ty mnie zwyczajnie olałaś..."
Kompletnie zapomniałam o spotkaniu z Vanessą! Z tych wrażeń zapomniałam o mojej przyjaciółce. Źle się z tym czułam, że ją tak zlałam, więc od razu napisałam jej sms-a z przeprosinami. Nie czekałam na odpowiedź. Domyśliłam się, że już śpi, więc wygodnie ułożyłam się w łóżku. Nie musiałam długo czekać by zasnąć, w porównaniu do poprzedniego wieczora...



jaki długi udało mi się napisać! aż jestem z siebie dumna! przez te kilka dni miałam pewną blokadę, chyba która uniemożliwiła mi pisanie, ale mam nadzieję, że jakoś wyszło. liczę na wasze komentarze więc <3
słabe i średnie do pierwszego rozdziału? ok, rozumiem, że komuś może się moje opowiadanie nie podobać, ale przynajmniej chcę znać tego przyczyny. może robię coś nie tak? a może najlepiej przestać pisać? -.-
akcja się dopiero rozkręca, więc bądźcie cierpliwie.
http://makeyoumine1d.blogspot.com/ - zapraszam :)
http://ask.fm/oonething - pytajcie o co chcecie, jestem otwarta na wszystko.
40922686 - moje gadu jak by co.
Z OKAZJI WIELKANOCY CHCIAŁAM WAM ŻYCZYĆ WSZYSTKIEGO CO NAJLEPSZE MOJE KOCHANE DIRECTIONERKI <3 WESOŁEGO JAJKA, MOKREGO DYNGUSA I WSZYSTKIEGO CO NAJLEPSZE!
nie wiem kiedy następny, postaram się jak najszybciej.
love you all, one thing.




czwartek, 5 kwietnia 2012

Rozdział 1.

 3 lipca 2011 r.
Kolejny wakacyjny dzień w Doncester. Pogoda tego dnia jest wyjątkowa ładna. Idealny, letni  poranek. Jak co rani zerwała się z łóżka najwcześniej, by móc przygotować rodzinie śniadanie. Stół był skromnie przybrany. Widniało na nim zaledwie kilka plasterków szynki, sera oraz kromka chleba. Tego miesiąca wyjątkowo kiepsko było z pieniędzmi. Ojciec niestety musiał zamknąć piekarnię. Ze względu na to, że nie był w stanie jej utrzymać. Teraz cała rodzina była na głowie mojej matki, która przez to była zmuszona do wzięcia nadgodzin. Nie pocieszał ją ten fakt, lecz skoro rodzina miała się jakoś żywić, nie miała innego wyboru.
Kilka minut po mnie, w kuchni pojawiła się mama z czerwonym zadrapaniem pod okiem, która poprzedniego wieczoru pokłóciła się z ojcem. Od czasu, gdy stracił pracę często pił, przez co się zapominał. Coraz częściej wybuchały kłótnie, awantury, w których zazwyczaj ona była ofiarą. Chcieliśmy z Mikiem bronić ją, ale ta wyganiała nas z pokoju. Nie chciała byśmy byli świadkami staczania się ojca. Wyglądał fatalnie - podkrążone oczy, kilkudniowy zarost, niechlujna fryzura. Wszystko to sprawiało odrzucenie w naszych oczach.
- Znów pił? - spytałam matkę.
- Tak. - odpowiedziała cicho spuszczając głowę w dół jakby wstydziła się za niego.
Cholernie mnie to bolało. Pragnęłam coś zrobić, by ojciec przestał pić, ale bałam się, że i ja stanie się kolejną ofiarą, na której będzie się wyżywał.. Poszłam więc obudzić brata. Po drodze zajrzałam do sypialni rodziców, w której spał ojciec, lecz od razu się wycofałam. Na sam widok poczułam niechęć. Śniadanie zjedliśmy więc w trójkę, w milczeniu...
  Po posiłku mama zebrała się, po czym wyszła do pracy. Ja natomiast wzięłam się za sprzątanie kuchni po śniadaniu. Za godzinę byłam umówiona z Victorią, więc po pozmywaniu naczyń poszłam się przebrać. W swojej skromnej szafie znalazłam letnią, beżową sukienkę, którą założyłam na siebie. Po drodze zgarnęłam torebkę, po czym zmierzyłam w umówione miejsce. Tak jak myślałam, byłam spóźniona. Z daleka ujrzałam moją rudą przyjaciółka, która jak zawsze wyróżniała się z tłumu swoją oryginalnością. Na mój widok rozpromieniała, przytulając mnie i całując. Lubiłam ją. Co prawda była szalona oraz zabawna, ale przy niej mogłam być sobą. Rozśmieszała mnie w gorsze dni, a w lepsze potrafiłyśmy śmiać się do oporu. Po prostu była dla mnie kimś cholernie ważnym. Opowiedziałam jej więc o wydarzeniu z dzisiejszego dnia. Nie pochwalała zachowania mojego ojca. Robiło się z nim coraz gorzej. Poza tym, ze była świetną przyjaciółką, to potrafiła doradzać jak zawodowy psycholog. Dla niej każdy problem był do rozwiązania. Nie widziała żadnych przeszkód. W porównaniu do mnie było optymistyczną osobą, która podchodziła do życia na luzie.
- Wiesz co? - zaczęła popijając kawę ze Starbucks'a. - Moim zdaniem on potrzebuję rozmowy i wsparcia. Czuję się zapewne zawiedziony, że jako głowa rodziny stracił swój dorobek. - stwierdziła.
- Może i masz rację . -westchnęłam.
   Resztę po południa spędziłyśmy na plotkach i rozmowie. Nikt nie poprawiał mi tak humoru jak Vic.
Wspólne zakupy rzeczywiście dobrze nam zrobiły. Dzięki pieniądzom zarobiony podczas mojej pracy dorywczej w wakacje, mogłam pozwolić sobie na kupienie kilku ubrań. Dawno nic sobie nowego nie kupiłam, więc cieszyła mnie ta myśl. Z pomocą Vic za niewielką sumę znalazłam beżowe rurki, kilka fajnych prostych t - shirtów oraz sweterki. Muszę przyznać, że ma oko do takich rzeczy. Po męczącym dniu wróciłam do domu... W kuchni ujrzałam siedzącego tatę, który popijał sobie niewinnie piwo. Na sam widok zmierzyłam prosto do swojego pokoju. Nie miałam zamiaru z nim konwersować, więc zamknęła drzwi i walnęłam się prosto na moje łóżko. Niestety ta przyjemność nie trwała długo. Po pięciu minutach w drzwiach stanął mój ojcem z wyrzutami sumienia.
- Gdzieś ty była? - zaczął się wydzierać.
- Daleko. - oznajmiłam z obojętnością podchodząc do niego.
- Nie wyrażaj się tak do mnie. - podniósł głos.
- Bo co mi zrobisz? - spytałam z agresją.
- Jestem twoim ojcem, należy mi się szacunek. - odrzekł.
- Szacunek? - parsknęłam. - Za to co wczoraj matce zrobiłeś? - zaśmiałam się.
- Jak śmiesz. - podniósł rękę, po czym uderzył mnie w twarz.
Wylądowałam na ziemi. Hałas ten usłyszał Mike, który od razu pojawił się w progu drzwi. Na mój widok spanikował, po czym podbiegł szybko do mnie, by pomóc mi wstać. Złapałam się odruchowo za policzek patrząc na ojca z nienawiścią.
- I ty żądasz szacunku? - powiedziałam ze łzami w oczach, po czym bezmyślnie zmierzyłam w stronę drzwi.
Potrzebowałam spokoju, samotności. Nie wiedziałam gdzie mam iść. Jedyne o czym marzyłam to przysiąść gdzieś w samotnym miejscu, na moment, na krótką chwila, która sprawi, że się uspokoję. Nie chciałam iść do Vanessy, bo wiedziałam jak ona na to zareaguję. Nie lubiła przemocy pod każdym możliwym względem. Udałam się więc przed siebie. Słońce chowało się za horyzontem, co sprawiało, że niebo mieniło się najróżniejszymi barwami koloru pomarańczowego. Znalazłam się pod drzewem, które sprawiało, że wracałam do czasów dzieciństwa. Obeszłam je dookoła wyszukując grawerów, które wyryliśmy wraz z Lou'im jako małe dzieci. Były na swoim miejscu. Delikatnie, opuszkami palców przejechałam po niedbale napisanych inicjałach. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Dawno tutaj nie byłam... Przysiadłam więc na kamieniu, które znajdowało się tuż przy drzewie, po czym zapatrzyła się w siną dal, która była przede mną. Przed oczyma ujrzałam nagle mojego ojca, który krzyczał i bił mnie. Podsunęłam więc kolana pod brodę, by móc się o nie oprzeć. Chciałabym by dawne czasy powróciły. By tata był kochający mężem, który co wieczór wraca z domu całując moją mamę na powitanie, a ona robi nam wszystkim kolację, po czym wspólnie zasiadamy przy stole. Niestety to tylko bolesne wspomnienia, które sprawiają, że w sercu czuję pustkę, którą jest ciężko wypełnić. Znów się rozkleiłam powracając do tamtych czasów. Nie! Stop! Koniec tego. Muszę być twarda. Mama jak i Mike mnie potrzebują. Nie mogę tutaj przecież tak siedzieć w samotności i użalać się nad swoim beznadziejnym żywotem. Po wytarciu mokrych policzków i nabraniu kamiennej twarzy wstałam, po czym odwróciłam się. Unosząc głowę w górę nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Nie wierzyłam w to co mnie właśnie spotkało.
- Camille? - spytał chłopak ubrany w czerwone rurki i bluzkę w paski.
- Louis? - spytałam z niedowierzaniem.
Bez słowa odpowiedzi podbiegliśmy do siebie i wtuliliśmy się w siebie.
- Co ty tutaj robisz? - spytałam po radosnym przywitaniu się.
- Właśnie zakończyliśmy trasę koncertową i każdy z nas udał się w swoje strony rodzinne.. - oznajmił z uśmiechem, który mu nie schodził od zobaczenia mnie.
- Nie widziałam cię ponad 6 lat. - odrzekłam wpatrując się w niego dokładnie. - Tęskniłam za tobą. - dodałam ze łzami w oczach.
- Przepraszam, zachowałem się jak ostatni idiota nie odzywając się do ciebie. - oznajmił ze wstydem. - Też tęskniłem za Camille. - powiedział ponownie mnie przytulając.
Tak jak za dawnych czasów usiedliśmy pod naszym drzewem. Czułam się jakbyśmy cofnęli czas do momentu w którym rozmawialiśmy całymi dniami, bez końca... Przez kolejne kilka godzin nadrabialiśmy zaległości z ostatnich lat. Dowiedziałam się, że One Direction zrobiło ogromną karierę na całym świecie, co mnie niezmiernie ucieszyło. Przez cały czas nie mogłam oderwać od niego oczu. Mój przyjaciel zmienił się nie do poznania. Stylowe ubrania, nowa fryzura... Ale jedno zostało na swoim miejscu - jego uśmiech, który za każdym razem sprawiał, że na sercu robiło się człowiekowi cieplej. Na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy, a my nadal rozmawialiśmy. Opowiedział mi swoje całe życie po opuszczeniu Donny. Spotkania z fanami, koncerty, wywiady, sesje zdjęciowe i inne typowe sprawy dla gwiazdy były teraz dla niego codziennością.
- No proszę Tomlinson, twoje marzenia się spełniły. - uśmiechnęłam się do niego.
- A twoje? - spytał nagle, na co ja machinalnie opuściłam głowę w dół.
Na moim poliku widniało zaczerwienie po dzisiejszej sprzeczce z ojcem. Podszedł bliżej mnie, by dokładniej się temu przyjrzeć. Niemalże czułam jego oddech na sobie... Nie byłam w stanie go okłamywać, więc powiedziałam prawdę. Nie mógł uwierzyć w to co mówię. Był w szoku. Zawsze uważał mojego ojca za porządnego człowieka.
- Czemu mi tego od razu nie powiedziałaś? - odrzekł oburzony. - Camille... jesteśmy przecież przyjaciółmi. - popatrzył na mnie.
- Lou, wyjechałem, zostawiłeś mnie... A co najgorsze nie dawałeś żadnych oznak życia. Uznałam to za oficjalny koniec naszej przyjaźni. - odrzekłam smutnie. - Po tym teraz dużo ciężej mi ufać ludziom. - westchnęłam.
- Jestem idiotą, przepraszam. - usiadł obok mnie obejmując mnie jedną ręką. - Ale wiesz jaki jestem. Robię wszystko na szybko, pochopnie, nie myśląc co dookoła mnie się dzieje. - powiedział podnosząc mój podbródek palcem, bym na niego spojrzała.
- Nawet nie wiesz jak cierpiałam po stracie tak wspaniałego przyjaciela... - powiedziałam ze łzami w oczach.
- Hm. - zamyślił się. - Co powiesz na to abyśmy spędzili ten tydzień razem? Mam teraz wolne. Zrekompensuję się. - uśmiechnął się do mnie.
- Na prawdę tego chcesz? - upewniłam się.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. Stęskniłem się za tobą w końcu, jesteś moją przyjaciółka - odrzekł wskazując na nasze wyryte inicjały na drzewie.
- No dobrze. - oznajmiłam, po czym ponownie wtuliłam się w jego tors.
Gdy zaczęło robić się późno zmierzyliśmy w stronę mojego domu. Powrót zajął nam dwa razy dłużej niż normalnie. Tematów nie było brak. Nigdy nie pomyślałabym, że dzisiaj, akurat w tym samym czasie znajdziemy się obok naszej "miejscówki". To musiało być przeznaczenie, które coś znaczy... Kolejny tydzień zapowiadał się idealnie. Miałam go spędzić w towarzystwie mojego najlepszego przyjaciela. Nagle poczułam się zupełnie za czasów jak byliśmy nastolatkami. Zmartwienia znikły, a na ich miejsce pojawiło się szczęście. I to za sprawką pojawienia się Tomlinson'a.
- Pamiętaj, jutro dzień należy do nas. - odrzekł odprowadzając mnie pod same drzwi mojego domu.
- Wiesz co? Cały czas nie mogę uwierzyć, że tutaj jesteś. - odrzekłam zdejmując z ramion jego sweterek.
- To uwierz. - puścił oko. - Jestem i będę. Jeszcze będziesz miała mnie dość. - zaśmiał się.
- Ciebie wariacie nigdy dość. - wystawiłam język.
- Dobranoc C. - odrzekł zupełnie jak w dzieciństwie, gdy mówiliśmy do siebie pierwszymi literami naszego imienia.
- Słodki snów L. - powiedziałam przytulając go.
Po wejściu do środka dookoła panowała ciemność. Stwierdziłam więc, że wszyscy już śpią. Po cichutku przemknęłam się do siebie przebierając się od razu w piżamę. Tak jak myślałam - w nocy nie mogłam zasnąć rozmyślając o wydarzeniach z dzisiejszego dnia. Zupełnie jakbym przywołała go myślami... Zjawił się w chwili, w której był mi najbardziej potrzebny. Byłam wdzięczna losowi, że nasze drogi znów się skrzyżowały...




rozdział pierwszy za nami. jak wyszło? nie wiem. sami oceńcie... mi się nie za bardzo podoba, ale liczę na wasze szczere komentarze.
hmm, dwa słabe do epilogu? rozumiem, ale chciałabym znać przyczynę tych złych reakcji jeśli można :)
przepraszam, ogólnie, że musieliście tak długo czekać, ale miałam pewną blokadę, przez którą wyszły flaki z olejem, niestety. co nie zmienia faktu, że zadowala mnie 60 pozytywnych reakcji, dziękuje!
http://ask.fm/oonething - pytajcie się o co chcecie.
https://twitter.com/#!/oonething - w razie potrzeby twitter.
jakiś kontakt? 40922686 ( gadu ) :)
nie wiem kiedy będzie kolejny, postaram się jak najszybciej.
liczę na was! mam nadzieję, że pobijemy rekord poprzedniego bloga!
http://makeyoumine1d.blogspot.com/ - MÓJ DRUGI BLOG, KTÓRY WSPÓŁTWORZĘ Z DRUGĄ OSOBĄ.
http://www.twitlonger.com/show/gqmmsj - POPIERAM W 100%, PRZESYŁAMY DALEJ !
love you all, one thing.


wtorek, 3 kwietnia 2012

Prolog.

       ***

 W niewielkim, przeuroczym miasteczku Doncester, które często przez mieszkańców było nazywane "Donny" mieszkała Camille Marshall. Pochodziła z biednej rodziny. Jej matka - Sophie sprzątała w domach, za co dostawała marne grosze, Nicholas zaś - głowa rodziny posiadał niewielką piekarnię, na którą ledwo go było stać. Mike - najmłodszy z dwójki dzieci, pomimo na swój młody wiek doskonale wiedział, że fundusz rodzinny jest kiepski. Już jako nastolatek próbował pomagać ojcu w piekarni, nosząc ciężkie wory z mąką, bądź ugniatając ciasto. Podczas gdy inne dzieci rozkoszowały się dzieciństwem, przeznaczając ten czas na zabawę i odpoczynek, on pracował ciężej niż nie jeden dorosły. Nie był to jego obowiązek, ale widząc strudzoną twarz ojca, nie mógł postąpić inaczej.
     Camille również robiła co w jej mocy, by pomóc rodzicom. Podczas gdy jej rodziciele pracowali
do późna, ona zajmowała się domem. Gotowanie, sprzątanie i pranie należało do jej obowiązków. Mając trzynaście lat czuła się jak dorosła, a przecież była dopiero niewinną dziewczynką, która miała poznać świat. Niestety okoliczności sprawiły, że zaznała tego wcześniej.
   Gdy wszyscy byli zajęci swoimi obowiązkami czasami lubiła uciec od rzeczywistości dzięki muzyce. To ona dawała jej na chwilę zapomnieć o codziennych problemach i rzeczywistości. Miała piękny głos, niczym słowik. Z czasem nauczyła również się grać na fortepianie. A wszystko dzięki Pani Greg - litościwej nauczycielce z jej szkoły. Od razu zauważyła w niej potencjał i zamiłowanie. Wiedziała, że może coś z tego wyjść... Codziennie zajęcia, dawane przez nią w tajemnicy przed wszystkimi, dawały rezultaty. Z dnia na dzień Camille stawała się coraz lepsza. Jej palce robiły się zręczne, a głos był jeszcze bardziej melodyjny. Dzięki muzyce poznała swojego przyjaciela - Louisa Tomlinson'a. Chodzili razem na zajęcia chóru, które były organizowane przez panią Greg. Nie obchodziło go to, czy jest biedna czy bogata, chora czy zdrowa. Najważniejsze było dla niego to, że rozumiała go jak nikt inny. Potrafiła odczytać z jego gestów uczucia jakie się w nich chowały. Mogli przy sobie głośno myśleć... Gdy tylko mogli, chowali się pod wysokim drzewem, które znajdowało się nad jeziorem. Tam ponosiła się fantazja. Kładli się na zielonej trawie i marzyli o wspaniałej przyszłości. Doskonale wiedzieli co chcą robić w przyszłości. Muzyka była ich pasją, więc z tym łączyli swoją karierę. Codzienne spotkania sprawiały, że Camille coraz bardziej przywiązywała się do Louisa. Nie łączyła ich żadne uczucie, lecz więź, której nie można było opisać... Z biegem czasu uświadamiała sobie, że przyjaźń to silniejsza więź od miłości.
   Z roku na rok Cam robiła się coraz piękniejsza. Nie jeden chłopak w mieście ubiegał o nią, lecz ona
to ignorowała. Oddała się całkowicie muzyce. To jej poświęcała najwięcej czasu. Chciała coś osiągnąć w przyszłości. Marzyła o godnym życiu, w którym nic nigdy jej nie zabraknie. Obiecała sobie, że wtedy odwdzięczy się rodzicom. obdarowując ich rzeczami, na które nigdy ich nie było stać.
  W przeciwieństwie do Lou nigdy w nikim się nie zakochała. Wspierała swojego przyjaciela po każdym rozstaniu.. Nie mogła patrzeć na jego cierpienie. Chciała dla niego jak najlepiej...
   Pewnego dnia, gdy leżeli sobie razem pod ich drzewem, które było wyryte " C + L = BFF ", które
dawało cień, ukojenie, które było ich 'tajemniczą miejscówką' od początku ich przyjaźni, Lou powiedział Camilli coś, co sprawiło, że buzia opadła jej do ziemi - przesłuchanie w X - Factorze. Za kilka dni Louis, wraz z rodziną miał udać się do Londynu, aby stanąć przed jury i dać występ. Ucieszyła się na tą wiadomość, ale jednocześnie zmartwiła. Śpiewanie było czymś ważnym dla Louisa. Martwiło ją jednak odrzucenie jej przyjaciela z programu. Był wrażliwy, więc słowa krytyki mogłyby zniszczyć jego marzenia. Niestety było za późno na wycofanie się. Jedyne co mogła zrobić to życzyć mu powodzenia. I tak właśnie zrobiła...
   Minęło kilka miesięcy od przesłuchania, w Lou dostał się aż do domu jurorskiego. Cieszyła się, że
szczęścia przyjaciela. Jednak jury postanowiło stworzyć zespół, który został nazwany One Direction. W jego skład weszło pięciu chłopaków, w którym znalazł się również Lou. Zespół pod dowództwem Simona Cowell'a z odcinka na odcinek robił coraz większe postępy. Aż znaleźli się w półfinale... Z którego niestety odpadli. Zespół postanowił jednak cały czas się rozwijać... Koncerty, spotkania z fani sprawiały, że One Direction robiło się coraz sławniejsze. Gdy przyszedł czas na wydanie płyty Lou wyprowadził się z Donny, nic nie mówiąc o tym Camille. Zabolało ją to cholernie. Nie myślała, że sława sprawi, że straci przyjaciela... Nie odzywał się, nie dawał znaków życia. Zapomniał... Cam straciła jedyną osobę jakiej mogła się wyżalić. Niestety ta osoba odeszła przepadła. Jej przyjaźń się skończyła... Przez długie miesiące nie mogła się pozbierać w sobie. Zamknęła się na otaczający ją świat. Przestała grać, śpiewać... Rodzina widziała, że ta okoliczność ją zmieniła. Przestała ufać ludziom... Jednak dojrzała, przez co zaczęła myśleć realistycznie. Wiedziała, że nigdy nie zrobi kariery muzycznej, więc skupiła się na ważniejszych rzeczach.
  Teraz, gdy ma dwadzieścia lat żyję chwilą. Znalazła przyjaciółkę, która była "damską wersją Louisa". Zabawna, kochana, a jednocześnie urocza Vanessa pod każdym możliwym względem przypominała jej dawnego przyjaciela. Często powracała do tych myśli, z czasów dzieciństwa przychodząc pod ich miejscówkę.. Lubiła ją, pomimo zdarzeń jakie ją spotkały. Nadal sprawiała, że mogła przenieść się w świat, który sprawiał, że zapominała o rzeczywistości...




a więc pojawił się PROLOG! hm, może krótki, ale dzięki temu, sprawi, że będziecie bardziej ciekawsi dalszej historii :) liczę na jakieś komentarze od was.. na prawdę chcę wiedzieć, co sądzicie o tej historii.
postaram pierwszy rozdział napisać dłuższy, obiecuje. prawdopodobnie pojawi się jutro.
https://twitter.com/#!/oonething - mój twitter.
chciałam podziękować za komentarze, które pojawiły się po epilogiem na Same Mistake. nie wiecie nawet jak ryczałam czytając je. jesteście najlepsze, kocham was.
love you all, one thing.